GOŚĆ: Marta Kądziela
Patronem podcastu jest Platforma Edukacyjna
Marta Kądziela: Wiesz co? Myślę, że to dlatego, że to jest temat tabu. Zwykle na początku rodziny patchworkowej jest jakiś dramat, czyli zwykle rozstanie rodziców, czasem niestety śmierć, no i później w zasadzie nie wiadomo jak to ugryźć, jak się za to zabrać. Zobacz, sam język, jak nam to okropnie utrudnia. Samo hasło “macocha”. Naprawdę niewiele jest kobiet, które wychowują dziecko swojego partnera i mówi o sobie per macocha. Ja oswoiłam to słowo, bo poza tym, że jestem psycholożką, jestem również macochą i absolutnie bawię się tym słowem. Strasznie mnie śmieszy, kiedy mówię, dzień dobry, jestem macocha i wszyscy – ale jak to? Przecież to straszne, powinnam być złą czarownicą z bajki. Tą straszną jędzą, która królewnę jabłkiem otruła, czy jak tam w tych bajkach jest. Macocha ma strasznie zły PR. Generalnie mam wrażenie, że w Polsce kojarzy się ze straszną babą, co rozbiła małżeństwo, czyha na majątek należny biednym dzieciom. Jakieś okropne sytuacje, które obciążyły to słowo, podobnie ze słowem pasierb. Jak słyszysz pasierb, co ci się kojarzy?
No biedna sierotka. Taki mamy język, tak gdzieś nam utkwiło w tych przekazach społecznych, więc omijamy ten temat. Kiedy nie jesteśmy pewni, jak do czegoś podejść, to wolimy tego nie zauważać, a przecież rodzin patchworkowych jest coraz więcej. Według ostatnich spisów, tych GUSowskich, wychodzi na to, że w dużych miastach rozchodzi się prawie połowa małżeństw, nie mówiąc o związkach niesakramentalnych czy nieformalnych. Po rozstaniu następuje związanie się z kimś innym bardzo często. Pojawia się nowa rodzina. Nasza rodzina, taka model mama, tata, dziecko czy dzieci, naprawdę się zmienia i najwyższy czas chyba o tym mówić.
Wiesz co, ja ci powiem więcej. Bardzo często zdarza mi się w gabinecie moim spotykać kobiety, które mówią: związałam się z moim mężem dwa, trzy, pięć lat po jego rozwodzie. A i tak, i tak sąsiadki, babcie, ciotki oskarżają mnie o to, że zniszczyłam mu małżeństwo. Ja go nawet nie znałam. No ale na pewno maczałam palce w jego rozwodzie. Na pewno go uwiodłam. No jak przecież, ja nawet tego faceta nie znałam. Strasznie mocno to siedzi.
Ojczymom jest łatwiej wbrew pozorom. Bo zobacz, kiedy tak szybko sobie o tym pomyślimy, to wychodzi na to, w pierwszym skojarzeniu, ojczym to jest ten dzielny mężczyzna, który opiekuje się samotną kobietą z gromadką dzieci.
Tak łaskawie, prawda? Ojczym robi się takim bohaterem. Zaopiekował się tymi dziećmi. Więc mam wrażenie, że ojczymom jest trochę łatwiej już na starcie. Ale oczywiście tak, role i macochy i ojczyma są nieokreślone. Tak naprawdę, to do dorosłych w rodzinie należałoby na samym początku określenie tych ról. Czego, kto od kogo wymaga, w co kto ma prawo się wtrącać, a w co lepiej nie. Ale niestety, w stu procentach przypadków z jakimi się spotkałam, w swoim gabinecie, czy wśród swoich znajomych, czy nawet na jakichś grupach internetowych, patchworkowych, nikt tego nie robi. To znaczy, zawsze ulegamy takiemu złudzeniu: kocham tego faceta, no to pokocham jego dzieci, jakoś się to ułoży. A nic w życiu się samo nie układa. I tego początkowego ustalenia, co do kogo należy, kto jest kim w tej rodzinie, niestety zawsze brakuje.
Absolutnie masz rację i to jest strasznie trudne. Ja sama, gdy zostałam macochą, też czułam się trochę tak… no nie wiedziałam, co mam robić, dlatego, że nie było podręcznika dla macoch. Nikt nigdy się nie uczy, jakie miejsce ma macocha w tym kosmosie rodzinnym. Ja sama miałam to szczęście, że sama miałam cudownego macocha. Partnera mojej mamy, z którym byłam wielkiej przyjaźni i właśnie na zasadzie private joke’u nazywałam go per macoch. Cudowny facet i on gdzieś mi pokazał, jak być tym bonusowym rodzicem. Nigdy w życiu nie wchodził w buty mojego taty. Nigdy w życiu nie usłyszałam z jego ust czegokolwiek złego na mojego tatę. On był taką dodatkowo dorosłą osobą, która mnie wspierała.
Tak, dodatkowa osoba, która wspiera i kocha moje dziecko. Bardzo lubię tak sobie o tym myśleć. I chciałabym, żeby tak o tym myślano, dlatego że jeżeli nie mówimy o tragicznej sytuacji, że jedno z rodziców umiera, no i wtedy to jest jakby troszkę inna sytuacja, ale jeżeli mamy dwoje rodziców, którzy po prostu się rozstają, to idealne byłoby, gdyby przyjmować tych dodatkowych dorosłych właśnie jako takie dodatkowe wsparcie. Dodatkową dorosłą osobę, która kocha moje dziecko, która je wspiera, która chce dla niego dobrze, a niestety bardzo często zdarza się tak, że zwyciężają nasze urażone ambicje, nasze cierpienie, nasze jakieś smutne doświadczenia z partnerem. Przerzucamy to na tą drugą osobę. Ja wiem, że to łatwo się mówi i wyobrażam sobie, że ciężko byłoby mi polubić kobietę, dla której zostawia mnie mój mąż. Staram się zawsze trochę przepuścić przez siebie, no bo jakby to jest trochę o tym, ale z drugiej strony jestem pewna, że warto schować gdzieś swoje ambicje do kieszeni, przynajmniej się starać. Nikt nie każe mamie kochać macochy, ale warto pamiętać, że trzeba się dogadywać, bo w środku jest dziecko czy są dzieci i rozstanie rodziców, między sobą, żony męża, nie oznacza rozstania dziecka z tatą i mamą. Dziecko dalej ma, powinno mieć tatę i mamę, żeby zdrowo rosnąć, no i teraz ci dorośli wokół niego muszą się dogadać, bo jeżeli nie, to tak naprawdę krzywdzą to dziecko.
No pewnie. Ponieważ jest dużo tych osób, może być bardzo dużo skutków, ale tak klasycznie, najczęściej to, o czym mówią mi rodziny, wygląda w ten sposób, że dziecko po prostu dostaje sprzeczne komunikaty. Dziecko dostaje sprzeczne komunikaty i bardzo trudno jest mu wtedy czuć się bezpiecznie. Jeżeli mamy dziecko, które i tak musi sobie poradzić z tym, że zmieniło się jego życie, ma dwa pokoje, dwa domy, dwa mieszkania. W tej chwili coraz częściej dzieci żyją w opiece naprzemiennej, czyli tydzień tu, tydzień tu, czy dwa tygodnie tu, dwa tygodnie tu. No i teraz tak, wyobraźmy sobie sytuację. Mamy dziesięciolatka, który mieszka tydzień z mamą i słyszę tam ta baba, która mieszka z twoim tatą, czy nawet brzydziej, to jest taka, siaka, owaka, chłonie to, ale również rozumie, że to jest cierpienie mamy, więc dziecko chce bronić swojej mamy. Więc wchodzi do tego domu taty i tej baby, no i nie będzie tam spokojne. Będzie próbowało mścić się na tej babie za cierpienie mamusi. Z drugiej strony widzi, że tata, którego też kocha, kocha tą panią, mówi o niej dobrze. Bardzo często zdarza się, że wtedy macocha w jakimś momencie przestaje się gryźć w język i zaczyna wywalać słowa przeciwko mamie, co jest podstawowym grzechem. Macocha czy ojczym nie powinni nigdy w życiu dawać się nawet prowokować. Często się zdarza, że dziecko prowokuje, że dziecko celowo mówi: słuchaj, moja mama powiedziała, że to, to i to, prawda? No i wymaga to ogromnej dojrzałości, żeby się ugryźć w język, nie bronić, bo często to są wyssane z palca oskarżenia, tylko powiedzieć wiesz co, ja nie będę z tobą o tym rozmawiać. Kropka. To jest strasznie trudne. I wtedy to dziecko po prostu zaczyna się miotać w konflikcie lojalnościowym między mamą, tatą, tymi dodatkowymi rodzicami i traci totalnie poczucie bezpieczeństwa, dlatego że już nie wie, kto ma rację, kto kłamie, z kim ma być. Zobacz, jakie to okrutne ze strony dorosłych, że zmuszają dziecko do przyjmowania którejś strony. To totalnie, jak to mówi dzisiejsza młodzież, ryje psychikę. Dziecko powinno czuć, że oboje rodzice je wspierają i całą swoją energię skupiać na uczeniu się życia w świecie. A tak dziecko zaczyna całą energię skupiać na tym kto tu ma rację, jaką maskę ma w którym domu przybierać, czy ma bronić mamy, czy taty. Okropna sytuacja dla kilkulatka.
…to mama będzie czuła się zdradzona.
Oczywiście, że tak. Zobacz jakie to jest toksyczne, jak bardzo obciążające dla dziecka. Dlatego niestety zawsze wydaje mi się, że patchwork to jest zabawa dla ludzi bardzo dojrzałych. Dla ludzi, którzy właśnie umieją postawić wyżej bezpieczeństwo, dobro dziecka, niż własne ego. Niestety wchodząc do patchworku ego trzeba zostawić w szatni.
Dobre określenie.
Rozmawiać. Komunikować się. Zadać pytanie. Zadać pytanie partnerowi: słuchaj, co do mnie należy? Za co ja jestem odpowiedzialna? W jaki sposób cię wesprzeć? Bardzo konkretnie. Jednocześnie prosząc, by partner porozmawiał z drugą stroną i powiedział, że słuchaj, moja nowa żona czy moja nowa partnerka będzie uczyła naszego syna tenisa. Albo będzie go woziła na angielski. Co ty na to? Czy to ci będzie przeszkadzać? Nie wierzę, że osoba, której zależy na dobru dziecka, powie nie, nie będzie się uczyło tenisa, bo to ta baba. Bez sensu. Jest tu dodatkowa rzecz, umiejętność, którą możemy dać dziecku. Tak naprawdę w patchworku najważniejsze zadanie ma właśnie ten biologiczny rodzic, czyli w przypadku macochy, naszej hipotetycznej, to jej partner jest tą osobą, która łączy dwie obce osoby: swoje dziecko i swoją nową ukochaną. I to on musi sprawić, żeby te dwie osoby się dogadały. Więc dorośli muszą rozmawiać ze sobą, komunikować, a dziecko musi dostawać jasny przekaz. Kiedy mnie nie ma w domu, bo jestem w pracy, to macocha tutaj rządzi. Jest odpowiedzialna za twoje bezpieczeństwo. Odbierze cię ze szkoły, zawiezie cię na angielski, da ci obiad. To ona jest wtedy dorosłym w tym domu. Umówmy się, dzieciaki lubią rozgrywać. Kiedy jest sytuacja taka niepewna, kiedy nie jesteśmy pewni swoich obowiązków, oczekiwań drugiej strony, to dzieci bardzo chętnie będą z tego skorzystać. Nie zrobię lekcji, bo mi się nie chce, a ty nie jesteś moją mamą. Każda macocha to prędzej czy później usłyszy. Nie rozkazuj mi, że nie jesteś moją mamą. I to boli jak trzaśnięcie w twarz. Bo przecież ja chciałam dobrze. Chciałam dopilnować, żeby on nauczył się na klasówkę. No i teraz potrzebny jest biologiczny tata, który mówi: oczywiście, że nie jest twoją mamą. Masz fantastyczną mamę, ale teraz masz się uczyć matematyki dlatego, że macocha tak cię każe. Bo jutro masz klasówkę. Dorosły prosi cię, żebyś odrobił lekcje. Masz je odrabiać. I bardzo ważne jest to, żeby ten bonusowy rodzic trzymał swoje granice. To znaczy cały czas również komunikował partnerowi. Wiesz co, nie podoba mi się jak twój syn się do mnie odnosi. Nie dźwigam faktu, że twoje dziecko mówi do mnie bez szacunku. Proszę, zrób z tym coś. I to właśnie biologiczny rodzic powinien interweniować. Nie życzę sobie, żebyś mówił do mojej ukochanej w ten sposób. Do nikogo nie wolno tak mówić. Do niej też. Kropka.
No to już jest dyplomacja wyższego rzędu. Wiesz co, ja zawsze mówię tak. Generalnie my dorośli wychowujemy nasze dzieci nie dla siebie, tylko dla nich. Po to, żeby po jakimś czasie wypuścić je na świat ze wszystkimi kompetencjami, jakie sprawią, że sobie w tym świecie poradzą. I teraz, jeżeli będziemy zawsze ustępować naszemu Jasiowi, bo Jasio jest biedny, bo ma rozwiedzionych rodziców, no to za 20 lat ten Jaś pójdzie do pracy w korpo no i przepraszam, nikogo nie będzie interesowało to, że Jasia rodzice się rozwiedli, tylko, że Jasio ma się wywiązać ze swoich zadań, prawda? Oczywiście w rodzicu natychmiast się włącza lew. Chcę bronić mojego dziecka, nawet przed kobietą, którą kocham. Ale muszę się zastanowić. Muszę starać się być człowiekiem chłodnomyślącym. I muszę zobaczyć, czy to rzeczywiście jest tak, że to macocha chce źle dla mojego dziecka, czy to po prostu moje dziecko nie chce zrobić zadania z matematyki i wie, gdzie jest mój słaby punkt, więc się rozryczy i powie, że ona mi kazała. Nie. Ona ma prawo egzekwować to, żeby dziecko uczyło się matematyki. Macocha też ma prawo do wszystkiego, do czego ma prawo dorosły w domu. Macocha ma prawo powiedzieć, że talerze nie wyniosą się same do zlewu. Bardzo proszę, żebyś posprzątał ze stołu. I już.
Tak. I to jest strasznie trudne. To jest błąd, który w zasadzie każda macocha, z którą rozmawiałam, popełnia na początku. Zakochałam się w mężczyźnie, on ma dziecko, to chcę, żeby jego dzieci też mnie kochały. A przecież nikogo się nie da zmusić do miłości. To jest takie bardzo naiwne założenie, że ja pokocham jego dzieci, a jego dzieci pokochają mnie. To się nie wydarzy, nikogo nie można zmusić do miłości. Jeżeli będziemy się wzajemnie szanować, to już będzie ekstra. Jeżeli się polubimy, to super, a może kiedyś, za jakiś czas rzeczywiście się pokochamy. Ale to jest jeszcze pieśń przyszłości. Na początku zwykle jest tak, że każda macocha chce być dobrą ciocią. Pozwala na wszystko, kupuje prezenty, zabiera na kręgle, na wycieczki rowerowe i tak dalej. I właśnie wyręcza, sprząta ze stołu. Zwykle dzieci na początku w mieszkaniu macochy i taty nie mają żadnych obowiązków. Nie wynoszą śmieci, nie chowają naczyń do zmywarki. Przychodzą z domu mamy, w którym normalnie sprzątają swój pokój czy właśnie wyjmują talerze ze zmywarki. I to jest norma. A przyjeżdżają na weekend czy na tydzień do taty jak na wczasy w spa. Po prostu stół się nakrywa sam, naczynia same wędrują do zlewu. Bo macochy nie czują się uprawnione do powiedzenia hello, hello talerzyk do zmywarki.
No wyobraź sobie. Jeżeli przez tydzień, dwa, trzy, pięć, sześć miesięcy bez przerwy sama się wycofujesz i oddajesz pole, no to w pewnym momencie twoja frustracja po prostu wybuchnie. I później wydarza się coś naprawdę obiektywnie błahego. Ten jeden dodatkowy talerzyk, który zostanie na stole i po prostu tama pęka, macocha wybucha jak wulkan, robi się wielka awantura. I zdziwiony pan tata mówi: ale o co ty się drzesz? Ona po prostu z tego oceanu frustracji zaczyna po prostu płynąć, idą słowa, które nigdy nie powinny paść i robi się ogólna katastrofa. A przecież gdyby od początku mówić: słuchaj, w tym domu każdy sprząta po sobie, nie byłoby problemu. Tylko uwaga, tutaj dorośli muszą grać do jednej bramki. Czyli pan tata musi również powiedzieć: tak, to prawda, ja sprzątam po śniadaniu, ty sprzątasz po obiedzie. Kropka. Na początku wyznaczamy granice i później się ich trzymamy. To nie może być tak, że w domu taty i macochy, w tym drugim domu, wokół dziecka się tańczy i niczego od niego nie wymaga. Również dlatego, że właśnie kiedyś, kiedy będzie dorosłym człowiekiem, wszyscy będą od niego czegoś wymagać. Nie uczmy dziecka takiego ślizgania się, bo to w przyszłości nie przysporzy mu niczego dobrego.
A to jest już po prostu gotowa katastrofa i tutaj trzeba być podwójnie uważnym. Przede wszystkim dzielenie dzieci na moje, twoje, które się dzieje naturalnie, to jest najgorsza rzecz. Wyobraźmy sobie sytuację. Jest pan i pani, każde z nich ma nastolatka i państwo się w sobie zakochali, super są gotowi na wspólne życie i nagle w tym samym mieszkaniu razem z nimi, zakochanymi, musi się znaleźć dwóch nastolatków. Którzy słuchają innej muzyki, którzy mają kompletnie inny gust jeśli chodzi o, nie wiem, jeden kocha gry, jest gamerem, a drugi jest sportowcem i gra w kosza i pogardza wszelkimi gamerami. Do tego, każdy z nich jest jakoś tam pokaleczony jeśli chodzi o rozwód. No i to jest po prostu katastrofa murowana. Jedno jest czyściochem, drugie jest bałaganiarzem. I teraz, podział dzieci na moje, twoje to jest szybka droga do tego, żeby któreś poczuło się niesprawiedliwie traktowane. W momencie kiedy mamy oboje dzieci, najważniejsza rzecz, musimy wymagać od nich dokładnie tego samego, tak samo je traktować, tak samo stawiać przed nimi wyzwania i tak samo je egzekwować. Również na przykład tyle samo spędzać z nimi czasu. Miałam kiedyś taką rodzinę u siebie w gabinecie, która zjawiła się u mnie właśnie z powodu tego, że dzieci się nie dogadywały. Tam była trójka akurat, od chyba takiego młodszego nastolatka do kilkulatka. I nagle się okazało, kiedy już tam było wiele spotkań, że tak naprawdę clue pretensji dziewczynki 12-letniej to było to, że jej macocha nie poświęca jej tyle czasu, ile swoim biologicznym dzieciom. Czyli choć być może to się wydaje mało prawdopodobne, dziewczynka wcale nie była zazdrosna o swojego tatę, tylko wręcz była zazdrosna o macochę. Że ona ze swoimi dziećmi chodzi na plac zabaw czy na zakupy czy gdziekolwiek, a jej nigdzie nie zabiera samej. Że ona też by chciała spędzać raz na jakiś czas, czas jeden na jeden z macochą. Tutaj w takich rodzinach najważniejsza jest komunikacja, ale właśnie na poziomie również potrzeb. Czyli bardzo konkretnie zapytać: słuchaj, a czy nie chciałbyś, nie chciałabyś może spędzić ze mną też trochę czasu. Macocha może zaproponować swojej pasierbicy: słuchaj, a może zostawimy chłopaków w domu i pójdziemy sobie na babski film do kina? Z drugiej strony oczywiście dbamy też o to, w każdym patchworku, żeby biologiczny rodzic miał też czas jeden na jeden ze swoim biologicznym dzieckiem. Bo jeżeli będziemy mieć rodzinę, w której na przykład tata ma dziecko, macocha nie ma dzieci i macocha dąży do tego, żeby cały czas byli we troje, no to dziecko będzie miało niespełnioną taką potrzebę. Kurczę to był jednak mój tata przez tyle czasu. Chciałbym czy chciałabym trochę mieć go jednak tylko dla siebie. Tata wtedy musi gospodarować czasem tak, żeby mieć trochę czasu z macocha, trochę czasu z dzieckiem, trochę czasu we trójkę. I jeszcze nie zapominać o tym, że jemu przyda się też chwila czasu z samym sobą.
Wiesz co, to zależy. Traktowanie raczej nie. Jeszcze pytanie co rozumiem przez traktowanie. Bywają zazdrosne o czas, czyli właśnie irytuje mnie, że chodzisz z nim do kina i ze mną do kina. Chciałbym mieć cię trochę więcej, ale dzieci generalnie są mistrzami świata w dostrzeganiu niesprawiedliwości. Jeśli chodzi o takie rzeczy materialne, to raczej o to bywają zazdrosne. Czyli ona dostała większy prezent niż ja. On dostał droższe buty niż ja. To raczej jest o tym mam wrażenie oraz o tym, że ja muszę sprzątać trzy razy w tygodniu, a ona tylko dwa. To raczej zwykle o to są pretensje. Dzieci doceniają sprawiedliwość. Zwłaszcza jeśli chodzi o rzeczy takie namacalne, konkretne. Z tym się raczej spotkałam.
Wiesz co? Oczywiście robi się sprawa skomplikowana. Ja mam wrażenie z mojego doświadczenia gabinetowego, że pozytywna może być różnica wieku. Zwykle tak jest, że różnica wtedy się robi kilkuletnia. I wtedy te dzieci już tak się trochę czują opiekuńczo wobec tego maluszka. Oczywiście, że tak. Tutaj niestety, jak wszędzie na świecie, najtrudniejszą rzeczą są pieniądze, bo przyjście na świat takiego maluszka to też jest przecież inwestycja finansowa, która potrafi zmienić sytuację, czyli nie pojedziesz na obóz językowy, bo nam się sytuacja zmieniła i wtedy mogą się pojawić pretensje. Albo mogą się pojawić pretensje wtedy, kiedy uwaga rodziców jest zaprzątnięta maleństwem. Mama siłą rzeczy jest przywiązana. Jeżeli rodzice nie włączają dzieci w to, to rzeczywiście dziecko może się poczuć odsunięte. Ale mam wrażenie, że tak samo jest w biologicznych rodzinach. Kiedy pojawia się maluch, to te starszaki trochę mogą się czuć pominięte. I tutaj w patchworku czy nie w patchworku najważniejsze jest właśnie włączanie starszaków w opiekę. Wiadomo, że już nawet małe dziecko, 4-5-letnia dziewczynka będzie się bawić swoim młodszym rodzeństwem jak lalką. Musimy tylko pilnować, żeby przy okazji nie zrzuciła z łóżeczka, ale jak pomaga zakładać skarpetki to jest super i też uczymy tego starszaka opiekuńczości. Mam takie wrażenie, że najważniejsze tutaj znowu jest ten rodzic biologiczny z drugiej strony. Bo niestety wtedy czasem zdarza się tak, że ten rodzic z drugiej strony, czyli jeżeli rodzi się na przykład dziecko macosze i panu tacie, to pani mama traktuje to trochę jako przeciągnięcie dziecka na swoją stronę. Wtedy się pojawia też niestety czasem problem pieniędzy, bo te pieniądze trzeba jakoś dzielić między dwoje dzieci. Ale jest to problem niestety powodowany znowu przez dorosłych, a nie przez dziecko.
Najgorsze tak naprawdę wtedy są wakacje oraz święta, bo to jest logistyka wielopiętrowa. Kto z kim spędza który dzień świąt, to z takich praktycznych rzeczy. Natomiast jeśli chodzi o wizję wychowania, no to niestety tutaj trzeba się dogadywać. I rzeczywiście jeżeli się robi taka rodzina, w której mamy czworo dorosłych, czyli mama, tata i każde z nich ma nowego partnera, no to wtedy te dwie pary dorosłych muszą po prostu wypracowywać kompromis. Bo jeżeli w jednym domu będą ścisłe reguły chodzenia spać o godzinie dwudziestej i koniec kropka, bo następnego dnia nie wstaniesz do szkoły czy do przedszkola, to jeżeli w drugim domu będzie sytuacja pod tytułem: a baw się ile chcesz, no to dziecko jest po pierwsze rozregulowane czysto biologicznie, dwa, będzie w tym domu, w którym przerywają mu zabawę i każą się o dwudziestej położyć, robić awantury. No przecież mama mi pozwala chodzić spać kiedy chce. No i to jest gotowa bomba atomowa, która w tym młodym człowieku siedzi i będzie skutkowała strasznymi awanturami. A po co? Przecież można to ustalić. Mam taką rodzinę wśród moich gabinetowych rodzin, gdzie jest na przykład umowa, ponieważ u taty właśnie jest trochę tak, że no dobra, bawimy się, no to jeszcze się pobawmy, że tata nie bierze dzieci wtedy, kiedy następnego dnia jest szkoła. Czyli tata odbiera dzieci w piątek i oddaje w niedzielę po południu, mówiąc brzydko oddaje, paskudne słowo, ale no odwozi. Czyli nawet jak dzieciaki zawalą noc z piątku na sobotę, to się wyśpią w sobotę. Jak zawalą noc z soboty na niedzielę, no to ok, ale w niedzielę już idą spać tak jak tam jest ustalone o dwudziestej pierwszej, no bo muszą o godzinie siódmej wstać, żeby zdążyć do szkoły, czy tam za piętnaście siódma. I tutaj jakby jest jasność po co to robimy. W momencie kiedy kilka razy dzieciaki nie wstały do szkoły albo wstawały ze strasznym bólem, rodzice się umówili: ok, u ciebie jest taka sytuacja, że bawią się ile chcą, spoko, ale w takim razie nie w dni szkolne. I jest to jakieś wyjście, tylko wymagało rozmowy.
Normalnie. Normalnie powiedzieć: słuchaj, czuję się trochę zapomniana.
No i teraz macocha musi spojrzeć na to na zimno. Czyli jeżeli mówimy na przykład o rodzinie, która funkcjonuje tydzień w tydzień, czyli tak zwana dzielona opieka – tydzień u taty, tydzień u mamy, to macocha musi sobie zadać pytanie, czy dźwiga system, w którym co drugi tydzień w zasadzie nie ma dla siebie uwagi partnera i co jej to robi? Być może będzie tak, że będzie bardzo lubiła te tygodnie, bo będzie mogła co popołudnie umawiać się z koleżankami, nie wiem, iść na jakiś fajny film, czy wyjechać do rodziców, którzy mieszkają w innym mieście. Jeżeli to akceptuje, spoko. Natomiast jeżeli jest z tym jej bardzo źle, to ja bym rozważała, może nie terapię, ale przynajmniej rozmowę ze specjalistą, który pomoże nam zastanowić się, dlaczego jest mi z tym tak strasznie źle. Dlaczego nie dźwigam faktu, że mój facet co tydzień tak bardzo przekierowuje tę uwagę. Rozumowo rozumiem, że tęskni za swoimi dziećmi, że one go potrzebują, że on potrzebuje ich, rozumowo to dźwigam, natomiast w sercu po prostu nie jestem w stanie tego zaakceptować. Ja bym się nad tym zastanowiła i powiedziałabym partnerowi: słuchaj, chciałabym mieć cię więcej w te tygodnie. I teraz partner albo powie: jest to dla mnie nie do zaakceptowania, albo powie: słuchaj, no to może co drugi dzień będziesz z nami uczestniczyła w naszych aktywnościach, pójdziesz z nami na mecz, czy będziemy razem grać w scrabble. Przecież możemy różne rzeczy robić we trójkę. Tylko za każdym razem wymaga to komunikacji. I to komunikacji nie w charakterze kłótni, bo niestety to jest taka nasza ludzka cecha, że my przystępujemy do mówienia o swoich potrzebach wtedy, kiedy te potrzeby już są bardzo mocno niezaspokojone, a my jesteśmy rozstrzęsieni. I to nie jest komunikacja, tylko to jest awantura. W momencie kiedy czuję, że coś mnie uwiera, to od razu o tym mówię, zanim jeszcze zdążę się nakręcić. Wtedy to ma sens. Nie w kłótni, dlatego że wtedy bardzo często tata to odbiera jako atak. I to nie tylko atak na siebie, ale też atak na swoje dzieci. Ale w momencie, kiedy jest po prostu zwykła rozmowa. I zawsze jako komunikat JA. Ja czuję. Ja czuję się, ja myślę, ja mam wrażenie. No bo ty w ogóle mnie nie zauważasz. To wtedy facet mówi, jak nie zauważam, zauważam, a w ogóle to ty coś tam, coś tam, jesteś rozpieszczona. No i się nie dogadają. Natomiast na hasło ja czuję, że mnie nie dostrzegasz, kiedy są dzieciaki, no to może jest szansa, że coś się wydarzy i da mu to do myślenia. I powie, no nie, no co ty dostrzegam cię, a może byś z nami pojechała jutro na rowery. Pytanie też czego ta macocha chce. Czy macocha chce być włączona w aktywność taty z dziećmi? Czy macocha po prostu nie lubi swoich pasierbów i nie dźwiga faktu, że one plączą się jej po mieszkaniu? No to jest pytanie czy w ogóle taki patchwork ma sens. Bo to jest jeszcze osobny temat. Nikt nikogo nie może zmusić do patchworku. Patchwork jest dla ludzi dojrzałych także dlatego, że musimy znać swoje granice i w pewnym momencie powiedzieć: nie no, ja tego nie dźwigam, ja tego nie chcę, nie jestem szczęśliwa. Czasem należy odejść dlatego, że taka sytuacja po prostu nas nie satysfakcjonuje. Ja czasami mówię w gabinecie o systemie randkowym. Jeżeli na przykład patchwork pod tytułem “Mieszkamy Razem” nie wypala, bo pojawiają się zazdrości, kwasy, bo dzieci nasze się nie dogadają, to może pobądźmy jeszcze 5 lat w systemie randkowym. Czyli mieszkajmy osobno, spotykajmy się bez dzieci, spotykajmy się wtedy, kiedy mamy na to ochotę czasu i przestrzeń. To też jest wyjście. A jeżeli na przykład, mówiłyśmy jakiś czas temu o rodzinie, gdzie dwóch nastolatków nagle spotyka się w mieszkaniu i nie są w stanie się dogadać, to jedyną szansą dla takiego patchworku jest poczekanie te 5 lat aż dzieci się usamodzielnią i wtedy zamieszkanie razem, a wcześniej właśnie funkcjonowanie w systemie randkowym, żeby całkiem się nie znienawidzić. Bo w momencie, kiedy nasze dzieci się nie dogadują i zaczynają sobie skakać do gardeł, to z automatu my prędzej czy później też będziemy skakać sobie do gardeł. No taki patchwork nie ma przyszłości.
Wiesz co? Ja myślę, że jeżeli ktoś ma poczucie, no nie znoszę tego dziecka i nigdy w życiu go nie będę znosić, to ja bym sobie w ogóle zadawała pytanie, czy ten patchwork ma sens, dlatego że dziecko nie zniknie z życia tego rodzica. Nawet jeśli będzie miało 30 lat, no to i tak, i tak będzie na świętach czy na urodzinach. Więc podejście nie, po prostu go nie znoszę… Też jeszcze pytanie, co to znaczy, bo jeżeli nie znoszę pięciolatka, bo się wydziera, tupie i wszystko rozwala, a ja jestem bardzo pedantyczna i cenię sobie ciszę, no to jest szansa, że za 10 lat to dziecko już nie będzie tak rozwalać i nie będzie się tak wydzierać, tak? Natomiast jeżeli jest tak, że organicznie nie lubię tego człowieka, którym jest to dziecko i chciałabym, żeby go nie było, no to ja bym się zastanawiała, czy patchwork jest dla tej kobiety. Bo to dziecko nie zniknie. Zawsze będzie tym kolcem w bucie. I w dodatku jej nastawienie zapewne będzie przeszkadzało ojcu tego dziecka. No bo jak można być z kimś, kto tak mocno nie akceptuje naszego dziecka.
No pewnie.
Na pewno nie za szybko. Powiedziałabym, że wtedy, kiedy jesteśmy pewni, że chcemy się wysilić. Że chcemy podjąć to wyzwanie. Czyli na pewno nie wtedy, kiedy jeszcze badamy tą osobę. Jesteśmy na tym etapie pierwszych motyli. Ojejku, jak on mi się podoba, czy ona mi się podoba. Ale tak naprawdę nie jestem pewna na 100%. Kiedy zbyt szybko poznamy dziecko partnera. A właściwie to jest decyzja tego biologicznego rodzica. Jeżeli poznam zbyt szybko dziecko z moim nowym partnerem, to po pierwsze robię mu chaos w głowie. Znowu przede wszystkim rodzic powinien myśleć o swoim dziecku. No i co? Ono się przywiąże do mojej nowej dziewczyny, a później ja się z nią rozstanę. No i co? I to dziecko zostanie z dziurą w sercu. Po co mu to robić? Po co mu to robić? Jeżeli powiedzmy, jestem mamą. Poznaję faceta, poznaję go ze swoim dzieckiem. Później facet przestaje mi się podobać. Zaczynam go poznawać z następnym. No to to dziecko ma totalnie zaburzone poczucie bezpieczeństwa, stałość i też taki obraz relacji. To dziecko uczy się, że relacja miłosna to nie jest coś trwałego. To jest tak jak nie Stefan, to Kazimierz. Jak nie Kazimierz, to Michał. Więc na pewno nie za szybko. To też zależy od wieku, ale jeżeli mówimy o takich od kilkulatków, że już są świadome, co się dzieje, to najpierw powiedzieć dziecku, słuchaj, zacząłem się spotykać z panią X. Jest miła, jest dla mnie ważna. Niech to dziecko ma czas to przetworzyć, przemyśleć. Odpowiadać na pytania dziecka. A czy ją lubisz? No lubię. A jaka ona jest? No miła, nie wiem, lubi pieski, ma Bernardyna. No a czy ona, nie wiem, kim jest z zawodu? Opowiadać o tej osobie. Niech to dziecko ma szansę sobie jakoś oswoić ten temat, bo dla dziecka to też jest wielka zmiana. I później dać temu dziecku czas. Słuchaj, jakbyś chciał ją poznać, to byłoby fajnie. Ale tylko wtedy, kiedy ty masz na to ochotę, nie zmuszać dziecka. Najgłupszą rzeczą, którą robią dorośli, to jest, i to niestety jest częste, to jest udawanie, że niby przypadkiem. Miałam kiedyś taką osobę. Tata nie umiał sobie przeprocesować tego, przygotować. Zabrał córkę do galerii i “przypadkiem” wpadli na jego koleżankę z pracy. I wyobraź sobie, jak niezręczna sytuacja. Zabrali ją tam gdzieś na jakiegoś hamburgera i siedzą w troje przy stoliku. Tata i ta pani po prostu przerażeni. Ta dziewczynka tak siedzi. Ta pani z głupim uśmiechem jej zadaje milion pytań. Wie o niej bardzo dużo. Wie, że lubi biologię, że ma dwa koty itd. To dziecko takie, nie kumające o co chodzi, odpowiada z taką niezręcznością na te pytania. Czuje się trochę jak na przesłuchaniu. Bardzo głupi sposób rozpoczęcia relacji między macochą a pasierbicą. A przecież można po prostu potraktować młodego człowieka jak człowieka i powiedzieć: słuchaj, spotykam się z taką i taką osobą. Jest dla mnie ważna. Powiedz mi kiedy chciałabyś ją poznać.
Bo rodzice boją się odrzucenia, tak jak każdy człowiek. A w dodatku mam wrażenie, że generalnie ciężko jest rozmawiać z dzieckiem o swoim życiu uczuciowym. Prawda? Jest w nas dorosłych takie tabu. No bo jak to? Jak z dzieckiem o tym rozmawiać? Czy on już dorósł do tego? No to może w zasadzie najwygodniej jest nic nie powiedzieć i niech się samo wydarzy. A w tak delikatnej materii nic się samo nie wydarzy.
Więc traktujmy dzieci jak rozumnych ludzi. Oczywiście dostosowując to do wieku. Bo inaczej będę rozmawiać z sześciolatkiem, a inaczej z szesnastolatkiem. Ale rozmawiajmy.
Albo może po prostu nie umie. Po prostu może nie umie w uczucia. Po prostu może sobie nie radzi. Przecież macocha też może zacząć ten temat i powiedzieć: słuchaj, spotykamy się już pół roku. Chciałabym poznać Jasia czy tam Małgosię. No i teraz może wspomóc biologicznego tatę właśnie takim przepisem: słuchaj, może byśmy się gdzieś umówili. Czy ty w ogóle mówiłeś mu o mnie? I teraz tak, jeśli mogę jeszcze coś podpowiedzieć, warto na takie pierwsze spotkanie wybrać takie miejsce neutralne. Plac zabaw, park. Pójść razem do knajpy, żeby nie było, że dziecko wchodzi, a tam już w mieszkaniu u taty, siedzi inna pani. No bo tak się będzie czuło niezręcznie. Raczej spotkajmy się gdzieś. Moja jeszcze taka rada, zwłaszcza przy dzieciach takich powiedzmy od 4-5 latków do młodszych nastolatków, żeby to było miejsce ruchome. W dzieciach, kiedy napięcie się rodzi, no a taka sytuacja może zrodzić napięcie, warto jest dać im szansę wybiegać to napięcie, czyli wszelkie małpie gaje, parki… Miejsce, gdzie dziecko też ma przestrzeń. Gdzie może nie być cały czas przy nas skupione jak w kinie, tylko może też sobie odbiec od nas na 5 metrów, poskakać. U dzieci bardzo dobrze to robi, że kiedy właśnie coś się takiego zbiera niepokojącego w środku, to fajnie jest się trochę poruszać, prawda? Więc to jest taka fajna rzecz, żeby dziecko miało się gdzie wybiegać i też fajnie jest, żeby to nie było tak, że: no dobrze, a teraz wszyscy idziemy razem do domu, do taty. Dajmy miejsce później, żeby tata zabrał dziecko, żeby mieli szansę obgadać sytuację. Żeby tata miał szansę powiedzieć, poznałeś ją, fajnie jest, ale pamiętaj, ty jesteś dla mnie super ważny, najważniejszy. Żeby to dziecko czuło się, nie że przychodzi pani i zabiera mu tatę, tylko że poznałem panią, która jest ważna dla taty, ale tata dalej jest też mój. Później nauczymy dziecko, że to są zupełnie różne miłości i to, że kocham moją nową partnerkę nie oznacza, że przestałem kochać mojego syna. To są różne kolory miłości. Natomiast początek jest ważny, żeby to dziecko odeszło za rękę z tatą. I jeszcze jedna ważna rada, na takim pierwszym spotkaniu myślę, że dorośli powinni się powstrzymać od jakichś bardzo cielesnych, cielesnego wyrażania uczuć. Czyli nie całowali się, żeby się jakoś niespecjalnie dotykali, bo dziecko też może tak nie do końca czuć się z tym swobodnie, zwłaszcza jeśli ma w pamięci, że kiedyś tata całował mamę. To wszystko tutaj trzeba zrobić małymi krokami.
Tutaj jest kłopot, to znaczy znowu dorosłość rodziców. Najgorszą rzeczą, którą może zrobić rodzic swojemu dziecku to jest wciągać go w rozgrywki ze swoim ekspartnerem. Czyli powiedzmy mamy sytuację taką najbardziej stereotypową. Co do tego, że to jest prawda, to ja się statystycznie nie zgadzam, ale powiedzmy. Czyli mamy małżeństwo, gdzie tata ma kochankę i odchodzi do tej kochanki. I teraz zdajemy sobie sprawę, że mama się czuje fatalnie, jest porzucona, ma w sobie poczucie porzucenia. I bardzo wygodnie jest wtedy walczyć dzieckiem, czyli: no widzisz, tata się wyprowadził, bo ma nową dziewczynę. Tylko dojrzałość polega na tym, żeby nie obciążać tym dziecka. Dziecko nie powinno być włączane ani w nasze rozstanie, ani w nasz rozwód, ani w naszą walkę o pieniądze. Dziecko powinno dla jego dobra, dla dobra jego psychiki, dla dobra jego poczucia bezpieczeństwa, dla dobra jego przyszłych związków, powinno być trzymane od tego jak najdalej. Czyli dziecko powinno dostać od rodziców tak idealnie, w świecie idealnym. Dziecko powinno dostać od rodziców wspólny komunikat: słuchaj nie dogadujemy się, nie jesteśmy ze sobą szczęśliwi, więc tata się wyprowadza. Czy tak się da zrobić? Na pewno jest to bardzo trudne. Padam do nóg mamom, które w sytuacji takiej są w stanie to zrobić. Wielki szacunek dla rodziców, którzy, mimo że zostali porzuceni, i mamy i taty, są w stanie powstrzymać się od pogrywania dzieckiem. To jest wielki wysiłek i wielki szacunek, jeżeli to się udaje. I wtedy, jeżeli dziecko dostaje komunikat, nie jesteśmy szczęśliwi, ale oboje bardzo Cię kochamy – nie kochamy już siebie, ale oboje bardzo Cię kochamy, jest w stanie jakoś się pozbierać. Przyczytałam kiedyś w jakiejś książce zdanie, z którym się zgadzam, to znaczy oczywiście dla dziecka rozstanie rodziców zawsze jest trudne, ale traumę z niego robią rodzice. To znaczy dzieci mają ogromną umiejętność dostosowywania się. Dzieci oczywiście będą zszokowane zmianą tego, że rodzice już nie mieszkają razem, ale zwłaszcza młodsze dzieci nagle zaczynają widzieć w tym pozytywy. Mają dwie choinki, dwa razy więcej prezentów, dwa pokoje, a może to jest fajne. Jeżeli to się udaje uzyskać, to wtedy takie dziecko, mówiąc brzydko, nie ma później problemów relacyjnych. I teraz, jeżeli uda się to uzyskać, czyli tata się wyprowadził, to później tata się zaczyna spotykać z Ewą, a mama się zaczyna spotykać z Adamem. Dziecko zaczyna akceptować sytuację, ok mam mamę, tatę, Adama i Ewę. I wtedy to jest zdrowe. Wtedy taka relacja, kiedy dziecko jest trzymane poza tym kociołkiem z ambicjami, zranieniami, problemami rodziców, wtedy ono sobie może spokojnie wytworzyć relacje z nowymi partnerami. Jeżeli niestety jest tak, że rodzice nie potrafią się powstrzymać przed tym i dziecko jest świadome tego, kto dla kogo odszedł i kto po tym płacze, oczywiście, że będzie mu trudniej. I tutaj jest znowu rola rodzica biologicznego, czyli taty, żeby powiedział: słuchaj, przestałem kochać swoją mamę, nie byłem z nią szczęśliwy, rzeczywiście zakochałem się w Ewie. Wiem, że możesz mieć z tym problem, ja cię kocham, ona czeka, jest cierpliwa, proszę daj jej szansę. I na pewno to dziecko na początku będzie się wściekało, będzie się wyżywało i tak dalej. Od dojrzałości Ewy zależy jak długo będzie to znosić. I znowu tutaj jest rola taty, który będzie pilnował tego, że nawet jeśli dziecko nie lubi Ewy, to będzie ją szanować, będzie się do niej odnosić z szacunkiem. I prawda jest taka, że nawet z nastolatkami, którzy mają jakieś tam, już wiadomo, swoje takie bojowe przemyślenia, to się prędzej czy później układa. Prędzej, jeżeli także drugi rodzic znajdzie sobie drugiego partnera, no bo wtedy dziecko nie czuje się tym obrońcą nieszczęśliwej mamy. Jeżeli u mamy też się ktoś pojawia, no to wtedy dziecko mówi: no dobra, mama już jest szczęśliwa, dobra to odpuszczam wam.
To zależy. Jeżeli przez przypadek poznajemy, powiedzmy, mama się wiąże z kolegą z pracy, jeszcze nie powiedziała tacie, no dziecko zna tę osobę po prostu jako kolegę wcześniej. Ale jeżeli przychodzi do głowy mamie mówić: słuchaj to jest mój nowy chłopak tylko nie mów tacie, no to to jest w ogóle najgorsze na świecie. Każda sytuacja, kiedy którejś z rodziców wciąga dziecko do spisku przeciwko drugiemu rodzicowi, to jest czysta przemoc. To jest czysta przemoc na własnym dziecku, dlatego że jest to zmuszanie dziecka do wybierania mnie zamiast drugiego ukochanego rodzica, konflikt lojalnościowy w ogóle level master. I przecież dziecko uważa siebie pół na pół za mamę i tatę, czyli to jest w tym momencie skłócenie dziecka ze swoją drugą połową. To jest najgorsza rzecz jaką możemy zrobić dziecku, to jest czysta przemoc.
I zobacz, jak się dziecko wtedy czuje. Dziecko czuje się jak na przesłuchaniu. Czyli zobacz, powiedzmy mamy sytuację: dziesięcioletnia dziewczynka wraca z domu taty i macochy i mama zaczyna: a co tam wisiało na ścianie, a co ona mówiła. To dziecko po pierwsze w domu mamy się czuje jak na przesłuchaniu, coś okropnego. Z drugiej strony ma taką myśl, kurczę ona tak pyta, może to jest coś złego. I już zaczyna nabierać takiego dystansu. Może tam jest coś nie tak, skoro mama mnie tak o to wypytuje. Może ja nie będę tak z uśmiechem tam wchodzić, no bo może tam jest coś nie ten teges. I w tym momencie dziecko też z drugiej strony, jeżeli na przykład wygląda to tak, że dziecko powie: a ta jego nowa dziewczyna to jest głupia i beznadziejna, a mama się wtedy tak ucieszy, to dziecko zaczyna być nagradzane za negatywne komunikaty. Czyli to już momentalnie zmienia jego nastawienie do potencjalnej macochy czy pobytu u taty i macochy. Bo im więcej tajemnic stamtąd wyniesie, im więcej wyszpieguje no to mama się cieszy, czyli jest nagroda. Czyli uczymy nasze dziecko bycia agentem wrogich sił. Znowu skłócamy go z drugą ukochaną osobą, uczymy szpiegowania, obciążamy toksycznie dziecko i w dodatku jeszcze właśnie uczymy go, już jak ma kilka lat, szpiegowania, kombinowania. Dziecko kilkuletnie nie powinno umieć szpiegować.
Powiedzieć tacie. Takie sprawy powinny być załatwiane przez rodziców biologicznych. Powiedzieć tacie: słuchaj okazało się, że twoja eks żona wypytuje twoją córkę i mówi, że jestem beznadziejna, że jestem głupia i w ogóle nastawia ją przeciwko mnie. I wtedy tata nie powinien w żadnym wypadku tego bagatelizować, tylko powinien z jednej strony delikatnie, na spokojnie porozmawiać z dzieckiem i powiedzieć: słuchaj, ja wiem, że mama czasami takie rzeczy gada, ale wiesz, że Ewa jest dla mnie ważna, wiesz, że chciałbym zbudować z nią życie. Wydaje mi się, że ty się też z nią dogadujesz, prawda? I wziąć za telefon, przekręcić do swojej eks i powiedzieć słuchaj wiesz co, nasza córka z moją nową żoną ma fajną relację, nie psuj tego ze względu na dobro naszej córki. Koniec, krótki komunikat. Bo tak naprawdę to o to chodzi. Czasami dajemy się ponieść emocjom, to jest ludzkie, jesteśmy tylko ludźmi, albo aż ludźmi i warto czasem sobie o tym przypomnieć, że nie jest ważne nasze ego, tylko ważne jest nasze dziecko.
Jeżeli mamy do czynienia z rodziną walczącą, no to nie mam dobrego wyjścia. Bo wiadomo, że jeżeli ludzie się nienawidzą i skaczą sobie do oczu, to najważniejsza jest dla nich walka. Wtedy jedyna szansa to jest ugoda sądowa czy też wyrok sądu, że w soboty i niedzielę co drugą, kiedy dziecko jest u taty, no to inna osoba pełnoletnia wyznaczana przez tatę, jego nowa żona, również sprawuje na nim opiekę. Natomiast jeżeli jesteśmy na etapie, że już te pierwsze nienawiści i wściekłości ochłonęły, to znowu no po prostu rozmawiać. I oczywiście, że nie wyobrażam sobie sytuacji kiedy, przykładowo, mama decyduje, że dziecko będzie wegetarianinem, dba o to, cała rodzina jest wegetariańska, a macocha się upiera, że dziecko musi jeść mięso. No to wiadomo, że tata nie powinien zgadzać się na to, żeby macocha robiła sos, specjalnie do niego dorzucała mięso i tak dalej. Zostawiamy te decyzje takie życiowe mamie ij tacie. Natomiast jeżeli z drugiej strony tata zauważy, że dziecko ma złe wyniki krwi przez ten wegetarianizm, to ma prawo rozmawiać z matką i mówić, słuchaj, dziecko ma anemię, byłem u lekarza, lekarz mówi, absolutnie musicie wprowadzić mięso. To jest nasza wspólna decyzja, wspólnie dbamy o nasze dziecko, jego zdrowie jest najważniejsze. Rozumiem, że ty sobie nie życzysz mięsa w swoim domu, ale u mnie w domu będzie jadło wątróbkę, może taka ilość żelaza mu wystarczy. A ty z drugiej strony, nie wiem, dawaj mu jakiś tofu z żelazem, nie znam się, nie jestem wegetarianką, ale jakieś wegetariańskie sposoby na podwyższenie żelaza. Tylko znowu to wymaga komunikacji tata-mama.
Oczywiście, że mogą mieć wyrzuty sumienia. Tak samo jak w relacji właśnie mama, tata biologiczny i dziecko. Czasami tak kusi właśnie, żeby to dziecko położyć w centrum. Tylko jeżeli decydujemy się na wspólne życie i mamy nadzieję, że ono będzie trwało latami, to musimy pamiętać, że to dziecko wyrośnie, rozwinie skrzydła i nam z domu wyleci. No a my zostajemy z tą drugą osobą. Więc myślę, że podobnie jest w patchworku. Zawsze tłumaczę macochom, że miłość rodzicielska i miłość ta do partnera, to jest tak jakbyśmy chcieli porównać słonia z fortepianem. To są zupełnie inne rzeczy. To są zupełnie inne miłości. I zazdrość jednego o drugie tak naprawdę nie jest o tej miłości. Często macochy bywają zazdrosne. Mówię: czuję się na drugim miejscu w tej rodzinie, że dla niego zawsze najważniejsza będzie córka czy syn. Ale to nie jest o tym. To raczej jest o mnie. Dlaczego ja się czuję tak niepewnie w tej relacji, że jestem stale zazdrosna mojego pasierba? Dlaczego jest tak? Co jest nie tak z tą relacją? Albo dlaczego ja mam takie niskie poczucie własnej wartości, że mi się wydaje, że mój partner mnie nie docenia. I ja to jakby tak spycham na dziecko. To jest bardziej o tym. Ja sobie myślę, że w momencie, kiedy dziecko jest małe, kiedy nas potrzebuje, kiedy ma trzy, pięć, dziesięć lat, no to oczywiście, że nas absorbuje. No bo trzeba mu kupić buty, trzeba je zawieźć do przedszkola, do szkoły, zrobić lekcje. Ale im bardziej to dziecko jest starsze, tym mniej jesteśmy mu potrzebni. Niedawno był ten Dzień Dziecka i na jednym forum internetowym wywiązała się właśnie taka dyskusja między macochami, co robić, jeżeli dziecko poprosiło o to, żeby z okazji Dnia Dziecka rodzice biologiczni razem spędzili z nim czas. I czy macocha powinna się na to godzić. Ja osobiście uważam, że jeden dzień to jakby co za problem. Oczywiście, że jeżeli jest to Dzień Dziecka, no to jest po to, żeby świętować dzieci. Jeżeli rodzice są w stanie schować swoje nienawiści do kieszeni i spędzić z nim razem dwie godziny na lodach, no to super. Nie skacząc sobie do oczu. Macocha powinna być dumna ze swojego partnera, że jest w stanie swoje ego schować do szafy i ze swoją znienawidzoną ex żoną iść na lody. Natomiast wiele macoch właśnie miało takie: no a ja? Rozumiem, że to jest ludzkie. Tylko, że to jest jeden dzień. Jak sama nazwa wskazuje: Dzień Dziecka. Z drugiej strony, dlaczego jest tak, że mi tak strasznie na tym zależy? Dlaczego jest tak, że ja potrzebuję cały czas mieć go pod ręką i mieć takie namacalne utwierdzanie, że to ja jestem centrum jego świata. Przecież za 10 lat to dziecko już będzie miało w nosie Dzień Dziecka. Ewentualnie przyjmie chętnie stówkę na kino i tyle generalnie będzie miało z Dnia Dziecka. Dzień Dziecka jest ważny dla 5-10 latka, a dla 18-latka już ta stówka będzie istotna. Czy nie możemy tych paru lat 1 czerwca odpuścić?
To ja bym jej zadała pytanie dlaczego to jest takie ważne dla niej. Poza tym co to znaczy? To nie jest wyścig. Przecież to jest tak, jakby w rodzinie biologicznej dzieci się kłóciły o to, kto jest pierwszy. To nie jest zdrowe. Tak się zachowują 3 latki. 3 i 5-latek będą się kłóciły kto jest ważniejszy. Ale ludzie dorośli? Ja odwróciłabym pytanie. To co, to ty się ścigasz z sześciolatką? Sześciolatka jest dla ciebie równorzędnym partnerem w wyścigu? No hello. To ja bym raczej tutaj się zastanowiła o co to chodzi.
Niedojrzałe macochy, które nie czują się pewnie w swojej roli – tak. Odwrócę to. Macochy, które mają własne życie, czują się bezpiecznie. Wiedzą, że tamci partnerzy zamknęli drzwi z napisem miłość i naprawdę łączy ich tylko to wspólne dziecko, raczej są zachwycone. Bo nie ma żadnych toksycznych zachowań. Nikt nie nastawia dziecka przeciwko nim. Jest wszystko jasne. Jeden tydzień jest w tym domu, drugi tydzień jest w tym domu. Są takie patchworki, które działają. Jakby nie ma problemu. A z drugiej strony są takie patchworki, teraz był sezon komunijny. Ja słyszałam o takiej rodzinie, gdzie wręcz był niemalże wyścig, kto będzie stał przy dziecku na zdjęciu z księdzem. I były trzy zdjęcia robione. Na jednym zdjęciu była mama i tata, na drugim zdjęciu mama i ojczym, a na trzecim zdjęciu tata i macocha. Ksiądz nic z tego nie zrozumiał. Ale ja uważam, że to i tak sensownie, bo jakoś wybrnęli z tej sytuacji. Natomiast myślę, że jeżeli jesteśmy dojrzali i przede wszystkim jeśli macocha czuje się pewnie w swojej roli. Nie czuje się zagrożona jako kobieta. Czyli nie czuje się, tłumacząc z polskiego na nasze: ojej, a może jednak on wróci do niej, bo przecież z nią ma dziecko. To bardziej wtedy jest o tym. One o to są najczęściej zazdrosne.
Oczywiście. Przecież wszyscy mamy strach. Wszyscy mamy swoje kompleksy. I też się tak zdarza, zwłaszcza to i u ojczymów i u macoch jest tak, jeżeli nie mają własnego dziecka z tą osobą. Bo jeżeli przywiązaliśmy do siebie tą ukochaną osobę dzieckiem, no to ok. Ale jeżeli mamy np. mamę, która dalej przyjaźni się z tatą, mimo że nie mieszkają razem i właśnie jest drugi mąż czy partner, to potrafią mieć z tym problem. Aczkolwiek mam wrażenie, że to bardziej jest domena macoch. To jakoś my kobiety się zawsze czujemy mniej pewnie. Czujemy właśnie taką potrzebę utwierdzania stałego. Nie wiem, z czego to się bierze. Cały czas muszę być przekonywana przez tego mojego mężczyznę, że to ja jestem jego number one. Dziwne trochę, nie?
Oczywiście. Bo z drugiej strony jest z nią, a nie ze mną. W polskich sądach jest tak, że najczęściej dzieci idą do mamy. Więc rzecz, która jest bardzo częsta: zjawisko weekendowego taty. Czyli mama jest od pilnowania lekcji, od wożenia do dentysty, od wymagania, od uczenia, od sprzątania, od takich rzeczy, do których dzieci się buntują. A tata odbiera w sobotę i po prostu hulaj dusza, piekła nie ma. Robimy co chcemy, bawimy się i już. I nagle się okazuje później, że taki sześciolatek w kłótni z mamą krzyczy: a ja wolę być u taty. I takiej biednej mamie po prostu łzy płyną, bo ona wie, że to na niej spoczywa obciążenie wychowawcze. To wszystkie mniej fajne rzeczy. Szczepienia i tak dalej. Ja zawsze wtedy mówię takim mamom: ej, a czemu tak to odpuściłaś? Czemu jest tak, że to ty masz tylko te wszystkie ciężary, a on spija śmietankę? Co to jest? Niech on wozi na szczepienia, niech on wozi do lekarza. Dlaczego to ma być tak? A no bo on się nie umie umówić. Dobra, no to ty go umów. Dzwonisz i mówisz: w środę o 16 szczepienia.
Smutne, co?
Tłumaczyć dziecku. Pierwszy przypadek, czyli mama, która wychowuje dzieci 5 dni w tygodniu, na weekend idą do taty, a tam są też inne dzieci, które mieszkają z tatą cały czas. Tłumaczyć dzieciom, że tata ich bardzo kocha, że dogadała się z tatą, że tak będzie dla nich lepiej, stabilniej, bo tak mają bliżej przedszkole czy szkołę. Natomiast tata ich bardzo kocha, są dla niego dalej super ważni. Natomiast tutaj jest rola taty, żeby te weekendy wykorzystać, a może na przykład poza postanowieniem sądu zaproponować, że w środy będzie chodził na basen. Żeby była jasność – wszystkie te nasze rozmowy dotyczą sytuacji rodziny, gdzie nie było przemocy, gdzie to nie jest tak, że na przykład tata bił i trzeba było dzieci zabrać i uciec. Mówimy o tak zwanych nieprzemocowych, tak zwanych normalnych rodzinach. Chociaż nie wiem, czy istnieje coś takiego jak normalna rodzina. Myślę sobie, że nawet jeżeli się bardzo nienawidzimy w chwili rozwodu, zapadają jakieś decyzje sądu, i jeżeli wszystko jest ok, czyli nie ma problemu z alimentami, nikt się nie miga od opieki, to kiedy nam te emocje już trochę opadają, to można się delikatnie dogadywać. Czyli na przykład: jeżeli nie jest tak, że tata się miga z opieki, tylko marzy o tym, żeby trochę więcej czasu spędzać z dziećmi, to na poziomie dorosłych warto się dogadać i powiedzieć: słuchaj, chociaż mam zasądzony tylko weekend, ja nie ruszam alimentów, płacę ci tyle, ile mam zasądzone, w ogóle nie ma kłopotu z tym. Natomiast może byś mi pozwoliła, żebym to ja w środy chodził z dziewczynkami na basen czy chłopaków woził na judo. No i nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy mama, która nie ma jako cel numer jeden dowalić tacie, nie puści tego smutnego obowiązku bycia taksówką, tylko powie ok, no spoko, zawieź ich na judo, bardzo mi pomożesz. Wszystko jakby sprowadza się do tego samego, dobro dzieci na pierwszym miejscu i rozmowa.
Myślę, że i to i to. To znaczy warto jest, żeby miał czas jeden na jeden, ale jeżeli chcemy, żeby dzieci się poznały, żeby na przykład później wspólnie wyjechać na miesiąc na wakacje, no to warto też, żeby spędzać czas grupowo, że tak powiem. Oczywiście wszystko zależy od wieku dziecka znowu, ale jeżeli mówimy o kilkulatkach, czy niska podstawówka, no to na przykład warto jest, żeby był czas tylko z tatą, a później wspólnie razem fajnie spędzić czas. Pytając również dzieciaki, co one na to? Bo ja myślę, że również te dzieci, które z tatą i jego nową żoną mieszkają na stałe, też chętnie spędzą czas sam na sam ze swoją mamą. Także można na przykład wprowadzić zasadę, że jeżeli dzieci taty są w sobotę i w niedzielę w domu, no to na przykład sobota jest jeden na jeden, dzieci taty idą z nim na rowery, a dzieci mamy na basen z mamą, a niedzielę sobie spędzamy razem, jako już taka pozszywana rodzina. Ja nie lubię słowa patchwork, wolę rodzina postrzywana.
Odczarować trochę, bo tutaj naprawdę bardzo wiele takich uprzedzeń i niefajnej energii wokół tego krąży.
Pewnie, że tak. Ja wierzę w patchworki, jeżeli jest komunikacja, jeżeli ludzie są dojrzali, to może to być piękna przygoda i naprawdę można bardzo kochać się w takiej rodzinie patchworkowej. To się zdarza, chociaż wymaga pracy.
Dziękuję pięknie.