#4 Jak być dobrym rodzicem i nie zwariować?

GOŚĆ: Maja Fulko

Jak często jako rodzic zarzucasz sobie, że nie robisz wystarczająco dużo dla swojego dziecka? Gwarantuję Ci, że z takimi myślami zmagają się też inni rodzice 🙂 Jak być dobrym rodzicem i co to w ogóle znaczy “dobry rodzic”? Jak nie zwariować w natłoku informacji i dobiegających z każdej strony porad? W tym odcinku rozmawiam z Mają Fulko. Dyplomowaną psychoterapeutką psychoterapii psychodynamicznej pracującą z osobami dorosłymi i młodzieżą. Maja pracuje bazując na założeniach terapii skoncentrowanej na przeniesieniu (TFP) oraz psychoanalizy. Jest również w trakcie szkolenia z pomocy psychologicznej dla par. Ma doświadczenie pracy w liceum integracyjnym na stanowisku psychologa.

Patronem podcastu jest Platforma Edukacyjna

Podcast do przesłuchania również na Spotify oraz Apple Podcasts:

Sylvia Wilczyńska: Maju, bardzo miło mi gościć Cię w studio. Myśląc o tym dzisiejszym odcinku przejrzałam sobie poprzednie, które nagrywałam, i pojawiło się we mnie takie poczucie winy trochę, że dużo mówimy o tym, co rodzic powinien, czego nie powinien, jak powinien funkcjonować, co robić w przypadku takiego dziecka, a takiego. I mam wrażenie, że tych bodźców w ogóle, nie tylko w naszym podcaście, jest z każdej strony bardzo dużo i ten rodzic ma prawo czuć się zagubiony. Więc chciałabym Cię dzisiaj zaprosić do takiej rozmowy.

Maja Fulko: To też może zacznę od tego, że bardzo miło mi jest tutaj być. Bardzo się cieszę, że możemy sobie porozmawiać na te tematy, które na co dzień są mi bliskie, ponieważ pracuję z nastolatkami, ale też z rodzicami nastolatków. I to pytanie, które zadałaś, z mojej perspektywy dotyczy troszkę trudności rodziców z tym, żeby zająć się sobą i może my już odgórnie oczekujemy od nich tego, żeby byli właśnie takimi idealnymi rodzicami, którzy przewidują potrzeby dzieci. Ja też miałam ostatnio taką refleksję związaną w ogóle z tymi czasami, w których my żyjemy. Że ta przestrzeń między dzieckiem a rodzicem, który jeszcze jest w tym poprzednim pokoleniu, dla którego cały postęp, który się dokonał w ostatnich latach, jest kolosalnym przeskokiem, tworzy ogromne wyzwanie dla rodzica, aby zrozumieć współczesne dziecko. To chyba nie jest do końca to, co czuli nasi rodzice, tak sobie myślę.

Też chyba ważne są różnice w wychowaniu. Nas wychowywano inaczej. I też nie wiem na ile to jest prawda, to teraz możesz mi powiedzieć, że kiedyś panował taki zimny chów, faktycznie o emocjach mało się rozmawiało, bardziej zależało rodzicom na tym, żeby dziecko miało ubranie, jedzenie i odrobione lekcje. Teraz więcej się mówi o emocjach i dla nas, którzy nie byli tak wychowywani, a którzy muszą się w tym odnaleźć, jest trochę ciężko.

Dokładnie czuję to, co powiedziałeś, bo też wczoraj myślałam o naszym spotkaniu i przyszło mi to właśnie do głowy, że ten zimny chów, chociaż brzmi to trochę nieprzyjemnie, że to, co poprzednie pokolenia traktowały jako dawanie tej miłości, czyli zapewnianie jedzenia, kupowanie rzeczy, to też jest miłość, prawda? O tym często zapominamy, że jest to z jakiegoś miejsca miłości, ale też z taką nieumiejętnością zrozumienia, co jest ważne w tym momencie dla dziecka. I jak przeprowadzałam rozmowy w liceum integracyjnym, w którym pracowałam, miałam wrażenie, że to, czego najbardziej brakuje dzieciom, to jest po prostu jakiś rodzaj wysłuchania, jakiś rodzaj przestrzeni. Też zaufanie, to jest taki ogromny temat, który jakoś nie wybrzmiewa, ale mam poczucie, że zaufanie to jest coś, czego nastolatkowie potrzebują w bardzo dużym stopniu.

No właśnie zaufanie, a rodzice chyba boją się tego zaufania. Czy to wynika z tego, że mało ufamy też samym sobie, jak rodzicom? I myślimy też o tym, jak nasze życie wyglądało jako nastolatków i też chcemy uchronić dziecko przed wszystkim?

Myślę, że coś na pewno w tym jest, że te niebezpieczeństwa czyhają z każdej strony. Jest większy niż kiedyś lęk przed tym, co się może wydarzyć. Bo kiedyś te społeczności były takie wspierające, że jak dziecko wychodziło, no to tam sąsiadka się tym dzieckiem opiekowała, prawda? Tak sobie to wyobrażam przynajmniej. A teraz jest inaczej, jesteśmy tacy wyalienowani i przez to pewnie rodzice jakoś dopatrują się wielu zagrożeń gdzieś tam na zewnątrz. Jeszcze biorąc pod uwagę internet. To znowu duży temat, ale też wspominałaś, że jest to temat, którym się też zajmowałaś.

Tak, właśnie też był odcinek o tym, jak sprawić, żeby nasze dziecko było bezpieczne w sieci. I to jest właśnie też kolejny temat, że kiedyś, no nie chcę mówić, kiedyś tego nie było, kiedyś tamtego nie było, ale faktycznie, kiedyś tego po prostu nie było. I to było jedno zagrożenie mniej. Ale też o jedną możliwość mniej, bo ten internet też daje różne możliwości. Ale to, co powiedziałaś, że kiedyś były takie społeczności, że jak się wychodziło na osiedle, to była ta sąsiadka, tamta sąsiadka. Teraz ten styl życia jest trochę inny.

Tak, dokładnie. 

I też ta opieka nad dziećmi wygląda troszeczkę inaczej. Ale wróćmy jeszcze do tego zaufania. Jak nastolatkowie oceniają to, kiedy rozmawiasz z nimi?

To jest temat, który bardzo często pojawia się w sesjach indywidualnych, jakie mam z nastolatkami. Mam poczucie, że jest deficyt tego zaufania ze strony rodziców. Nie wiem do końca z czego to wynika, wiadomo, że to jest indywidualne i każdy przypadek jest inny. To na pewno wymagałoby większej analizy, dlaczego akurat tutaj tak jest, w tym konkretnym przypadku. Ale mam takie wrażenie, że to zaufanie ze strony rodzica to jest takie potwierdzenie, dzięki któremu ten nastolatek czuje się lepiej sam ze sobą, jest bardziej pewny siebie, że może sam sobie zaufać. Jak nie ma zaufania od rodzica, to tak, jakby nie dało się wytworzyć zaufania do samego siebie. A mam poczucie, że rodzice często to bagatelizują. Mają takie przeświadczenie, że bardziej istotne jest to poczucie hierarchiczności, żeby jakoś zaznaczyć tę pozycję jako rodzic. A to zaufanie jednak daje przestrzeń do partnerstwa, do takiego traktowania swojego dziecka, nastolatka, jak osobę prawie dorosłą.

Tak, a jak to jest, bo ja też, z punktu widzenia może nie mamy nastolatka, ale jako rodzic, gubię się czasami w tym, jak mam wyznaczyć granicę, a zaufać na przykład, dać jakąś przestrzeń do rozwoju… Jak się w tym nie pogubić? Jak wiedzieć, co jest stawianiem granic, a co jest zaufaniem?

Myślę, że to jest świetne pytanie, takie szerokie. Postaram się jakoś odpowiedzieć na tyle, na ile teraz potrafię, ale myślę sobie, że są takie momenty, kiedy nie można pewnych rzeczy bagatelizować. I tutaj przychodzą mi do głowy takie kwestie, że nastolatek mówi wprost, że coś się dzieje, że źle się czuje, że nie jest w stanie poradzić sobie na przykład ze swoimi emocjami, że czegoś się boi. No, ewidentnie tutaj musimy się tym zająć, prawda? I można uznać, że to są takie lampki, które musimy wziąć pod uwagę. Ja też w terapii bardzo często zwracam na to uwagę, że jeżeli ja widzę, że dzieje się coś niebezpiecznego, no to z rodzicem ten kontakt jest konieczny. Ale są też takie kwestie, które rodzice mogliby troszkę bagatelizować, a jednak nie robią tego i są bardzo jakoś zmotywowani, tacy ciekawscy, z deficytem tego zaufania. Co teraz przychodzi mi do głowy? Może kwestia wyjść ze znajomymi, to czasami jest niepokojące, czy jakieś pierwsze randki. No ale wiadomo, że każdy z nas, jak sobie wróci w swojej głowie do przeszłości, no to my też przez to przechodziliśmy, prawda? I w wieku nastoletnim to jest naturalne, że zaczynamy się interesować płcią przeciwną. To jest taki temat, który rodziców bardzo niepokoi. Oni od razu mają najgorsze wyobrażenia, że to się od razu musi zakończyć nieplanowaną ciążą na przykład. A to są bardzo często takie pierwsze nieśmiałe podrygi, w kierunku zbudowania jakichś relacji romantycznych.

Warto też wspomnieć o tym, że to jest tak naprawdę przepiękny czas, bo ci młodzi ludzie przeżywają to po raz pierwszy. I będą z tego na pewno, miejmy nadzieję, cudowne wspomnienia. My też wspominamy z rozrzewnieniem nasz młodzieńczy wiek i nasze pierwsze relacje z innymi. Mam wrażenie, że później się o tym zapomina, jak jesteśmy dorośli i przygnieceni wszystkim sprawami codziennymi. I tutaj pojawia się moje kolejne pytanie odnośnie właśnie randkowania. Czyli jeżeli nasz nastolatek ma jakąś rozterkę miłosną, to jak rodzic powinien się zachować? Czy to raczej bagatelizować albo mówić, że jeszcze się zakochasz 50 razy?

No właśnie, ten tekst pada często, a on powoduje nerwową reakcję u nastolatków, jak próbujemy to zminimalizować, prawda? Na takiej zasadzie, że nie przejmuj się, będzie dobrze. Mam poczucie, że na pewno trzeba uznać to, że cierpi, że jakoś to przeżywa. Uznać, że to ma ogromne rozmiary teraz w tym momencie dla niego. I myślę, że taka otwartość, potwierdzenie, że jestem, że w razie czego możesz się do mnie zwrócić, że możemy o tym porozmawiać, jeżeli chcesz zapytać, na pewno są w stanie zdziałać więcej niż jakiś rodzaj takiego pushowania, nalegania czy, nie daj Boże, jakiegoś ultimatum, że jak nie pogadamy, to coś tam, to będzie jakaś kara czy coś. Chociaż wydaje mi się, że w tych czasach rodzice mają już trochę inne podejście do tego. Ale tak, myślę, że otwartość, jakiś rodzaj zaproszenia do rozmowy, a niekoniecznie nakazu.

Tak. Zwróćmy uwagę, że jeżeli tracimy w dorosłym życiu jakąś relację, czy właśnie to jest rozwód, czy rozstanie, to dla nas to też jest bardzo bolesne. A ci młodzi ludzie przeżywają to po raz pierwszy!

Dokładnie. I też pamiętajmy, że oni przeżywają to w dużo bardziej jaskrawy sposób, bardziej intensywny. Bo to wynika z biologii, prawda? Że oni nie są zdolni, żeby to pomieścić w taki sposób, jak my to pomieszczamy. Także myślę, tak odnosząc się jeszcze do tego, co powiedziałeś, że warto bazować na naszych wspomnieniach. To jest pomocne, żeby się trochę odnaleźć w tym, co oni przeżywają, bazując na tym, co sami kiedyś przeżywaliśmy.

A zatrzymując się jeszcze przy rozmowach i przy tym wypytywaniu. U mnie też się to, muszę przyznać, zdarza, że chcę rozmawiać z moim dzieckiem, chcę być taka otwarta, bo teraz się dużo mówi o tym, żeby rozmawiać z dzieckiem, żeby otworzyć serce. I nie umiem rozpoznać, gdzie jest kolejna granica, pomiędzy rozmową a wypytywaniem, które może zostać odebrane jako naruszenie prywatności, naciskanie.

Może jakąś pomocą byłoby zapytanie. Czy na przykład to pytanie jest ok? Albo czy jesteś gotowy o tym rozmawiać? I też zobaczysz, co się stanie, zobaczysz jaki będzie odzew, jaka będzie reakcja. Ja mam wrażenie, że takie zaproszenie działa bardzo zachęcająco, przynajmniej na młodzież, bo z młodzieżą mam największy kontakt. Z dziećmi pewnie jest trochę inaczej, ale to zaproszenie to jest uznanie, że traktuje cię prawie jak osobę dorosłą i daję ci przestrzeń, tak jak się dzieje w dorosłym świecie. 
Przyszło mi też do głowy, że przeprosiny to też jest coś bardzo istotnego w relacji dziecka i rodzica. Wydaje mi się, że teraz jest tak całościowo trochę lepiej, ale bazując na moich doświadczeniach, i doświadczeniach moich przyjaciół w moim wieku, rodzice często mieli trudność, żeby przeprosić, bo to byłoby pokazanie, że są słabsi, że nie mają autorytetu w oczach dziecka. A w moim odczuciu to jest coś zupełnie na odwrót. To, że dziecko usłyszy przepraszam od rodzica, powoduje, że samo uczy się tego, co to znaczy, kiedy powinienem przeprosić, jaką to ma wagę, że to kształtuje charakter.

Cieszę się, że o tym mówisz. Spotkałam się kiedyś z takim przypadkiem, że przepraszanie dziecka było uznawane, i to też pewnie jest dylemat rodziców, jako pokazanie dziecku, że nie jestem nieomylny i było to odbierane negatywnie. Na zasadzie: przecież jestem rodzicem, nie mogę być omylny. Ja muszę mojemu dziecku pokazać, że jest bezpieczne, bo czuwa nad nim ktoś, kto wszystko wie. I to jest kolejny dylemat, czy przepraszać, czy nie przepraszać, no ale mówisz, że warto.

Tak, i pomyślałam jeszcze o kwestiach związanych z emocjami. To jest taka historia z mojej pracy. Jedna z pacjentek powiedziała mi, że kiedyś przyznała się swojemu dziecku, że czegoś się boi, że to powoduje jakiś lęk. I sama zaczęłam się zastanawiać, czy to dobrze, czy to źle, bo to było takie dziecko w wieku kilku lat i co ono przeżywa w związku z tym, że ta mama się boi Ale później, im dłużej się nad tym zastanawiałam, uznałam, że to właśnie jest dobre,  bo to dziecko musi się nauczyć, że te emocje istnieją, a rodzic jest człowiekiem. I to, myślę sobie, jest dużo bardziej zdrowe, żeby wprowadzać dziecko w świat emocji bazując też na sobie. Ja też  mogę się czegoś bać, tak samo jak i ty możesz. Bo unikanie tych tematów może spowodować, że dziecko w przyszłości będzie miało takie wyobrażenie, że nie można się bać, albo że nie można o tym mówić. No i wiadomo, że później w gabinecie już indywidualnie się o tym rozmawia.

Tak. Jak zaczęłaś o tym opowiadać, to od razu pojawiło mi się w głowie pytanie. Znowu o taką granicę, o taką linę, na której balansuje rodzic. Czyli ok, mówię o swoich emocjach, ale z drugiej strony nie mogę powiedzieć za dużo, żeby nie obarczyć tym ciężarem dziecka, które nie jest jeszcze na to gotowe. Więc po czym poznać, co mogę komunikować, a czego nie?

To też jest świetne pytanie. Pierwsze co przyszło mi do głowy, to przekraczanie granic w sposób taki skrajny i bardzo jednoznaczny. To mówienie dziecku o trudnych momentach, na przykład z naszym współmałżonkiem. To jest coś, co jest bardzo często poruszane na terapii indywidualnej osób dorosłych, które mają takie doświadczenia z dzieciństwa i oceniają je jako traumatyczne w pewnym sensie. Bycie takim pośrednikiem, bycie osobą, która przekazuje jakieś informacje mamie czy tacie, bo oni ze sobą na przykład nie rozmawiają. To ma niezwykłą moc, taką negatywną. I może doprowadzić później do utrwalenia takich mechanizmów u tej osoby, że ona czuje się nadodpowiedzialna. I to się buduje później przez całe życie, jeśli się tym nie zajmujemy terapeutycznie. To jest bardzo smutne. To jest najsmutniejszy moment, kiedy myślę o tym, jak możemy przekroczyć te granice z dzieckiem. A z takich łagodniejszych… Nie wiem, czy mogłabyś jeszcze jakoś doprecyzować w jakim obszarze mogłybyśmy tego poszukać?

Myślę, że tak naprawdę w każdym. Nawet jeżeli chodzi o takie opowiadanie, jak ja się czuję, co na przykład było u mnie w pracy. Czy jeżeli ja powiem dziecku, że miałam problem w pracy, bo się pokłóciłam z szefem, to czy to jest dla niego ok, czy też zależy od wieku dziecka tak naprawdę?

Myślę, że ten przykład jest dobry, bo on pokazuje, że to wszystko jest na jakimś continuum. Możemy się podzielić, że słuchaj synu czy córko, jestem strasznie zmęczona i dlatego dzisiaj będę może mniej aktywna i jakoś pokazujemy ten szerszy kontekst. To jest bardzo fajne, ale może zalewanie tymi treściami codziennie, czy w powtarzalny sposób, albo budowanie jakiejś takiej atmosfery wokół tego, że mama jest zdenerwowana i że trzeba chodzić na palcach i uważać, no to może już być nadmiarowe, prawda? Czyli pewien rodzaj wpuszczania dziecka do tego świata jest ok, ale w takich zdrowych proporcjach, żeby ono nie czuło, że jakoś odpowiada za to, tak jak to ujęłaś.

A wróćmy do rodziców, bo oprócz tego, że jesteśmy rodzicami, to jesteśmy też  partnerami w związku i czasami dochodzi do jakichś konfliktów między parą. Jak zrobić, żeby nie mieszać w to dziecka, skoro mieszkamy w jednym domu?

No właśnie, tak teraz sama się nad tym zaczęłam zastanawiać. Wiadomo, że kłótnie przy dziecku, czy jakieś głośniejsze rozmowy, to raczej nie jest dobre, ale co można by było zrobić? Może umówić się na rozmowę, może wykorzystać spacer do tego? Myślę też, że wiedza dziecka na temat tego, jak jest w związku rodziców, która wykracza poza jakieś ogólne rozumienie, jest czymś rzeczywiście nadmiarowym. Dziecko nie powinno chyba mieć tak do końca świadomości, o co rodzice się kłócą, albo kto, kogo, o co oskarża, czy jakieś bardziej intymne sprawy, które na pewno nic dobrego nie przyniosą. To dziecko może później zostać z tym samo, bo nie będzie się decydowało, żeby o tym rozmawiać.

A jak jest z tym poczuciem dziecka w takiej sytuacji, kiedy rodzice nie kłócą się przy nim bezpośrednio, ale ta atmosfera jest wyczuwalna w domu? Że to dziecko nie wie o co chodzi, ale czuje, że coś wisi w powietrzu. To jakoś oddziałuje na to dziecko i czy teraz mamy z nim porozmawiać, powiedzieć, że mamy na przykład trudniejszy czas?

Wydaje mi się, że dzieci rozumieją więcej, niż nam się wydaje. I nie wiem, czy może też masz jakieś takie poczucie w stosunku do swojego dziecka, ale może jest coś takiego, że nawet nie mówisz o pewnych rzeczach, a ono jakoś to pochłania. Bo dziecku obserwuje, czasami może też coś podsłucha. I mam poczucie, że trochę nie doceniamy umiejętności dziecka, żeby te sygnały czytać. I na jakimś poziomie jest w stanie łączyć kropki, łączyć fakty. A co z tym zrobić? Myślę, że dobrą praktyką są rozmowy, ale w klimacie otwartości. Żeby dawać mu znać, że jeżeli czuje się źle, jeżeli coś jest nie tak, to my to przyjmiemy. Że to jakoś tak skontenerujemy, bo często pojawia się u dziecka lęk, że nie może powiedzieć, bo rodzice tego nie pomieszczą, prawda? Że będą zezłoszczeni albo przerodzi się to w kłótnię.

To trochę takie branie odpowiedzialności za rodzica.

Trochę tak, ale rodzic być może czasem ma w tym udział, jeżeli pokazuje, że on sam nie zarządza w odpowiedni sposób swoimi emocjami. Przecież takie milczenie to jest ogromna kara dla dziecka. I to powoduje czasami większe straty w poczuciu bezpieczeństwa niż kłótnia, która się rozpocznie i później może skończy. To też nie chodzi o to, że kłótnie są złe. Zależy, jak są przeprowadzane. Wyobrażam sobie taką konstruktywną kłótnię. Ale jeżeli chodzi o to milczenie, to jest to coś, co czasami jest bardzo trudne dla kogoś.

Powiedz mi, bo może źle to interpretuję, ale mam takie wrażenie, że milczenie jest też jakąś formą manipulacji. Jeżeli długo milczymy, to chyba jakiś efekt chcemy uzyskać tym milczeniem. Czy jakieś przeproszenie, czy jakąś skruchę, cokolwiek.

Tak.

I najgorsze chyba jest to domyślanie się, o co chodzi. A warto chyba powiedzieć otwarcie.

Dokładnie. Takie domyślanie się, tak jak powiedziałeś, ale też takie umniejszanie. Bo to milczenie pokazuje, tak można sobie to zinterpretować, że ja nie jestem ważna, że moje emocje w tym nie są ważne. I myślę sobie, że bardzo istotne jest, żeby się zastanowić, co to milczenie może wywołać w tej osobie. My jako dorośli też możemy to przecież interpretować w kontekście naszych relacji, jak my się czujemy, jak ktoś zaczyna nas karać taką ciszą.

Warto to dziecko przełożyć na dorosłego, a najlepiej może nawet na samego siebie. Jak ja bym się z czymś czuła.

No tak, bo dlaczego mielibyśmy uznać, że dziecko miałoby się jakoś inaczej z tym czuć? Nawet więcej, ono może się czuć jeszcze bardziej osamotnione, bo nie jest w stanie pomieścić pewnych rzeczy. To jest to, co osoba dorosła zyskuje wraz z tym, jak się rozwija mózg, jak zyskuje kompetencje społeczne i tak dalej.

Chciałabym wrócić do tych konfliktów, do tych kłótni. Wyobrażam sobie, że niektórzy rodzice nie unikają kłótni przy dziecku, żeby pokazać mu, że w związkach kłótnia jest normalna. I ok, tylko jak pokazać dziecku, że kłótnia jest normalna? Jak się kłócić w cywilizowany sposób jako rodzic, nie wyciągając dodatkowo jeszcze jakichś brudów, żeby nie poinformować o czymś dziecka? Jak myślisz, czy w ogóle kłócić się przy dziecku, czy milczeć i czekać na ten odpowiedni moment? Bo też sobie wyobrażam sytuację, w której rodzic ma małe dzieci i na przykład gotuje się w nim wszystko i nie może wyjść z domu i ich zostawić, bo nie ma z kim.

Teraz wpadło mi do głowy coś takiego, że jeżeli naprawdę nie mamy takich warunków i takich możliwości, żeby tego uniknąć czy jakoś to przełożyć, no bo wiadomo, że kłótnie nie zawsze możemy przełożyć, to może warto zastanowić się nad tym, jak ją zakończymy. Żeby ten koniec i takie domknięcie tej kłótni było czymś, co pozostawi powiedzmy pozytywne wrażenie, że rodzice w jakimś sensie się pogodzili, w jakimś sensie doszli do porozumienia, albo przełożyli to na jakiś kolejny termin, ale żeby to nie pozostało w takiej eskalacji. Tak mi się wydaje, że to byłoby bardzo ważne. Żeby to poczucie bezpieczeństwa u dziecka było zachowane. Była kłótnia, ale kłótnia może zakończyć się czymś, co nie eskaluje, nikt nie milczy, nikt się nie obraził, wracamy do normalnego funkcjonowania.

To jest chyba bardzo ważne, żeby wrócić do normalnego funkcjonowania. No bo jak już sobie powiedziałyśmy, jesteśmy też ludźmi i te emocje są w nas i czasami jest po prostu bardzo trudno wrócić do normalnego funkcjonowania, jak się sobie coś jeszcze przypomniało, jakieś nagromadzone rzeczy.

Tak, tak. Tym bardziej, że my jako osoby dorosłe możemy sobie to zaplanować, prawda? Możemy później z partnerem czy z partnerką dojść do jakiegoś porozumienia, że ok, czuję, że nie dokończyliśmy, ale dokończymy to na przykład, kiedy będziemy sami, bo jeszcze jest jakiś obszar, którym się nie zajęliśmy. Myślę, że jesteśmy odpowiedzialni za to, jak to wygląda. Żeby nie spowodować w dziecku poczucia, że ono się najzwyczajniej w świecie boi tego, że to nie zostało rozwiązane.

A jak reagować, kiedy się kłócimy, albo jest jakaś konfliktowa sytuacja z partnerem i dziecko reaguje, czyli ma taki odruch, jakby od niego zależało załagodzenie tej sytuacji?

No to jest ciekawe pytanie. Też pomyślałam sobie o wieku tego dziecka, bo jeżeli to dziecko jest nastolatkiem, to możemy już z nim porozmawiać w taki sposób bardziej dorosły. Może to nie jest dobry moment, ale też dziękujemy za to, że jakoś stanęło w czyjejś obronie. Ja bym też starała się nie wchodzić w to bardzo mocno, bo to może utrwalać jakieś destrukcyjne zachowania. Skoro stanęłam w obronie mamy, to może powinnam robić to częściej? To są trudne tematy. Ciężko jest mi też odpowiedzieć, co można by było zrobić dobrego w tej sytuacji. Na pewno pokazanie jakiejś uważności, że my to widzimy, że jesteśmy tego świadomi. Może zapewnienie, że nie potrzebujemy pomocy, że sobie poradzimy. Bo często, wydaje mi się,, dzieci chcą chronić swoich rodziców, dlatego że boją się, że oni sobie nie poradzą. Wiadomo, jeżeli chodzi o jakieś przemocowe tematy, to to może być już bardzo trudne.

A z czego wynika ten lęk, że dziecko się boi, że dorosły człowiek sobie nie poradzi? Czy my jako rodzice coś zrobiliśmy źle, czy właśnie nie zrobiliśmy nic, a to samo pojawiło się  w dziecku?

Od razu przychodzą mi do głowy takie momenty, kiedy jest przemoc w rodzinie. Może tylko między rodzicami, może tylko jedna strona jest przemocowa; to może się z tego na przykład brać. Może dziecko widziało, jak tata bardzo krzyczał, albo jak, nie daj Boże, podniósł rękę na mamę. I to może powodować takie myślenie, że skoro jestem z mamą w domu, to może powinienem jakoś zainterweniować, coś zrobić. I to są bardzo ciężkie tematy. W momencie, kiedy pracuję z nastolatkami, to wtedy ja mogę pomóc, prawda? Bo biorąc pod uwagę też kontrakt, te zasady, to zapewnienie o tym, że ja też jestem od tego, żeby sprawdzać, czy to bezpieczeństwo tam jest, to kontaktuję się wtedy z rodzicami i zgłaszam coś takiego. I wtedy to jest często pomocne, bo rodzice na przykład nie zdają sobie z tego sprawy, a nastolatek nie ma takiej gotowości często, żeby o tym rozmawiać z rodzicami.

A z czego to wynika, że nie ma gotowości? Dla niego to jest trudne, bo boi się reakcji rodziców?

Być może, albo się boi reakcji, albo nie ma na to siły, albo jest przeciążony. Tutaj już musiałybyśmy głębiej wejść właśnie w takie domy przemocowe. Tam już zupełnie innymi prawami się to rządzi. To jest duża sieć współuzależnienia, każdy członek rodziny jest w pewnym sensie współuzależniony od tej sytuacji.

To są trudne tematy, ale chciałam jeszcze porozmawiać o rodzicach, których, mam nadzieję jest więcej. Czyli o tych rodzicach, którym zależy, a którzy nie potrafią się odnaleźć w tym natłoku informacji. Bo mam wrażenie, że jest duży przeskok pomiędzy tym co było, a tym, co teraz jest. I czy rodzice mają jakieś wyrzuty sumienia w związku z tym, że na przykład nie są takimi rodzicami, jak mówią im na przykład w podcaście albo piszą w internecie?

Na pewno jest teraz sporo takich rodziców. Biorąc pod uwagę, ile pojawia się podcastów czy kanałów na YouTube dotyczących całej strefy zdrowia psychicznego. Na szczęście jest też coraz więcej warsztatów, na przykład rodzicielskich, w których można brać udział. Często są one nawet bezpłatne, organizowane przez miasto. Także jest też więcej szans na to, żeby się rozwijać. Ale z drugiej strony, tak jak powiedziałaś, może się pojawić to uczucie, że nie nadążam. I że może nie mam podstaw osobistych, żeby rozwijać swoje dziecko. I myślę, że to jest dobrym momentem, żeby iść na indywidualną terapię, żeby zastanowić się nad swoją ścieżką. Co takiego się dzieje, że ja się tak czuję. I tak, spotykam się z tym. Zresztą bardzo często rodzice na pierwszych spotkaniach, które często są przeprowadzane z nastolatkiem i z rodzicem, opisują trudności takim zdaniem, że nie mogę się dogadać z moim dzieckiem. I jakoś tak jest, że my się nie możemy dogadać. My nie mamy tych narzędzi, które mają teraz nasze dzieci, biorąc pod uwagę to, że mają właśnie dostęp do mediów społecznościowych i też wychowali się w czasach większej samoświadomości, mówienia o swoich potrzebach, swoich granicach. To mnie bardzo poruszyło, jak pracowałam w liceum i miałam kontakt z różnymi osobami. Ta ich łatwość, lekkość w mówieniu o tym, że tutaj się kończą moje granice, albo ja jestem zdenerwowany, jestem zły. To było bardzo dla mnie dojmujące, szczególnie jak przypominałam sobie czasy mojego nastoletniego życia, gdzie nawet nie było psychologa w liceum. Także to jest z jednej strony pocieszające, że młodzież się tak rozwija, ale z drugiej strony rodzice mogą czuć jakiś rodzaj dyskomfortu, a z trzeciej strony mamy bardzo dużo rozwiązań, które mogą nam pomóc, czyli albo terapia, albo jakieś warsztaty czy taka praca nad sobą.

To jest super, że młodzi ludzie mają tę świadomość. I to  też mają tę świadomość, mam nadzieję, dzięki naszemu pokoleniu specjalistów, którzy zaczęli to komunikować. Rozwijają się, więc ta młodzież jest na pewno bardziej świadoma. Też się z tym spotkałam. Ale myślę sobie, że to też może obudzić w rodzicu taki lęk i poczucie, że moje dziecko wie więcej i ono mnie teraz będzie uczyło, jak ja powinienem coś zrobić, a przecież to ja jestem rodzicem. Halo!

Tak, oczywiście, że tak. Znam takie przypadki, że rodzic czuje się spóźniony, ale też niekompetentny, ze względu na to, że ta komunikacja jakoś siedzi. Zwłaszcza biorąc pod uwagę pokolenie naszych rodziców, czy nawet trochę młodszych od naszych rodziców. Bo mam wrażenie, że nasze pokolenie już trochę komunikacyjnie łapie o co tu chodzi i że nam jest łatwiej się dogadać z młodzieżą. A pokolenie naszych rodziców mówi już trochę innym kluczem. Tam nie ma komunikatów “ja”. Też nie chcę generalizować, ale ta rozmowa z nastolatkiem jest bardziej z poziomu autorytetu, bardziej z poziomu takiego hierarchicznego traktowania.

I też chyba nie warto się obrażać na dzieci, że mają wiedzę, tylko zainspirować się tym. Jeżeli nasze dziecko wie, to może ja też mogę się czegoś ciekawego dowiedzieć. I to wcale nie oznacza, że jestem gorszy albo słabszy od naszego dziecka. To są zupełnie inne czasy i też mamy do tego prawo po prostu, żeby cały czas się edukować.

Jasne. Ale to, co powiedziałeś, myślę, że jest bardzo mocno związane z tym, jaka jest ta osoba. Czy ona jest w stanie pogodzić się z tym? Czy ona jest w stanie to przepracować w sobie? A jeżeli nie jest, to czy będzie próbowała to w sobie przepracować? Od tego dużo zależy.

Myślę, że to też może obudzić u niektórych osób jakieś rany. Czy to znaczy, że jestem złym rodzicem, jeżeli tego nie potrafię? Czy to znaczy, że nie dałem rady, czy źle cię wychowałem? To też mam wrażenie jest bardzo popularne w tym pokoleniu naszych rodziców, kiedy następuje zderzenie dwóch światów. My teraz wychowujemy dzieci tak – aha, czyli ja wychowywałem was źle, tak?

Tak, dokładnie. To też widać, jeżeli chodzi o klapsy. Kiedyś to było normalne dla większości i tak się jakoś wychowywało, a teraz dla wielu osób to jest nie do pomyślenia i już nazywamy to formą przemocy. To już jest utrwalone w naszym języku. A bardzo często dla babci, dla dziadka to jest nie do pojęcia. Jak wy to dziecko chcecie wychować?! Także myślę sobie, że obserwacja tych pokoleń, powiedzmy nasi dziadkowie, nasi rodzice, my i teraz nastolatkowie, to jest bardzo cenna lekcja, że może pewnych rzeczy nie możemy przeskoczyć, ale znając te konteksty możemy się jakoś po tym poruszać.

Ja bym chciała, żebyśmy my jako rodzice sobie pogratulowali, że w ogóle podejmujemy tę rękawicę do tej walki o nasze dzieci. Pomimo tego, że nasi rodzice nas inaczej wychowywali. Tak jak powiedziałaś z tymi klapsami. Teraz w naszym pokoleniu mam wrażenie, że to jest oczywiste, że to jest przemoc i że przemoc nie powinna mieć miejsca. I fajnie, że my to wiemy. I mam pomysł, powiedz, czy dobry, żeby sobie gdzieś gratulować takich małych rzeczy, bo jeżeli my będziemy sobie tak ciągle dorzucać do tego koszyka, że to zrobiłem nie tak, to zrobiłem nie tak, to będzie nam bardzo ciężko.

Oczywiście, jasne, że tak. Mam wrażenie, że teraz to pokolenie młodych rodziców to jest pokolenie, które bardzo chce się uczyć. Próbujemy to zrozumieć, mamy motywację. Tak samo jak powiedziałam o tych warsztatach. Mam poczucie, że tego jest tak dużo, ponieważ jest bardzo duże zapotrzebowanie. Ja też, pracując w liceum, byłam poruszona faktem, że tyle osób chce się umówić, porozmawiać, że interesują się losem swojego dziecka. Jest taka duża aktywność w tym, żeby być obecnym w życiu dziecka, żeby jakoś nadążać.

Fajnie, że o tym mówisz, bo często się przejawia ten motyw, że rodzicom się nie chce, albo że są zamknięci na formy pomocy psychicznej. A tu się okazuje, że jednak nie do końca tak jest. Są chętni, chcą, tylko po prostu nie zawsze wiedzą, co konkretnie robić, jak, kiedy.

Jasne, czasami mogą się czymś zainspirować. Może okaże się, że jakaś przyjaciółka, jakaś znajoma była na terapii czy na jakimś warsztacie i myślimy sobie, ok, czyli jest jakieś rozwiązanie, ja też mogę coś zrobić. Podczas spotkań z nastolatkami mam różnych rodziców, jedni chcą być bardziej aktywni, inni mniej, ale nigdy nie spotkałam się z takim przypadkiem, że rodzic byłby całkowicie niezainteresowany. Słyszy się o takich przypadkach, gdzie rodzic przeprowadza dziecko i mówi: napraw mi dziecko, a ja wrócę za półtora roku i porozmawiamy, ale ja się nie spotykam z takimi przypadkami. Może to jakieś legendy, może to są pojedyncze przypadki, ale nie spotkałam się jeszcze.

Super. Myślę, że to też jest kwestia tego, że wszystko idzie do przodu i zwiększa się nasza świadomość, że to jest istotne, żeby tym naszym dzieciakom pomóc. Ale też rozumiem, że rodzice mogą przechodzić kryzys związany z wychowywaniem dzieci. Powiedz mi, kiedy jest taki moment, kiedy warto by było pójść na terapię? Kiedy na przykład jako rodzice czujemy co?

Ale mówisz o takiej terapii indywidualnej?

Indywidualnej.

Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to kiedy czujemy taką gotowość. Mam wrażenie, że to nie chodzi do końca o rozmiar problemów i o to, czy to jest bardziej czy mniej intensywne, ale o to, żeby ta gotowość nas pokierowała na terapię. Bo paradoksalnie więcej osób trafia na terapię wtedy, kiedy jest im lepiej. Bo jak jest im gorzej, to nie są w stanie nic zrobić, nie mają motywacji. Więc chodzi o złapanie tego momentu, kiedy czuję się na tyle ok, żeby się zebrać w sobie, żeby się zmobilizować. Kiedy mam gotowość i motywację. Bo bez motywacji terapia nie pójdzie. Skończy się pewnie na kilku spotkaniach. Także to byłaby moja odpowiedź na to pytanie, ale rozumiem, że pytasz też o to, co takiego musiałoby się stać. Ale w kontekście wychowywania dzieci?

Tak.

Tutaj jest znowu temat złożony, bo rozważyłabym też terapię rodzinną w takiej sytuacji, jeżeli to by tego wymagało. Wiele osób łączy rodzinną i indywidualną. I myślę sobie, że warto też zaufać terapeucie przy takim pierwszym kontakcie czy nawet psychologowi, bo spotykając się z psychologiem mamy możliwość zweryfikowania sobie różnych opcji, które moglibyśmy rozważyć. Także może właśnie taka konsultacja, opowiedzenie o tym, co się dzieje i jakie są rozwiązania i zaczerpnięcie wiedzy z takiego spotkania, żeby specjalista ocenił, czy to byłaby może bardziej rodzinna, czy może zacząć od indywidualnej, a później ta rodzinna miałaby się pojawić. Z mojego doświadczenia wiem, że często specjaliści odpowiednio kierują. Miałam czasem takie przypadki, że z terapii indywidualnej zalecałam, żeby jeszcze to rozszerzyć o terapię rodzinną. Oczywiście to już nie z tym samym terapeutą, ale z innym. Także wydaje mi się, że w momencie, kiedy nie jesteśmy w stanie ocenić tego sami, dobrze jest poradzić się kogoś, a ta nasza wewnętrzna gotowość, to jest też poczucie, że może to jest coś, z czym nie jestem sobie w stanie samemu dać rady. Może to jest jakiś temat, który jest dla mnie za ciężki. Może też się coś odtwarza z dzieciństwa albo z przeszłości. Przyszło mi też do głowy coś takiego, że wiele kobiet, które zostają matkami, zaczynają konfrontować się z takim tematem bycia matką, ale też z tematem swojej matki, to się jakoś mocno aktywizuje. Nie wiem do końca, czym to jest podyktowane, jakoś ta kobiecość i ta matczyność w tym momencie się w nas pojawia, ale wiele kobiet właśnie po urodzeniu, czy przed urodzeniem dziecka czy w momencie, kiedy zajdzie w ciążę, poszukuje pomocy, bo coś się w niej dzieje w kontekście bycia córką swojej matki właśnie w momencie, kiedy sama ma zostać matką.

To jest w ogóle bardzo ciekawe, że jesteśmy tak silnie połączeni z tym wszystkim. Ale też mam takie wrażenie, że jeżeli przychodzi na świat dziecko, to też trudno jest się odnaleźć w tej roli. Jesteśmy rodzicem, partnerem, córką, przyjaciółką, spełniamy wiele ról po prostu i to jest bardzo czasami trudne do połączenia.

Tak, tak. I właśnie to jest często moment, kiedy doznajemy jakiegoś przełomu. Kiedy doświadczamy dużej zmiany w naszym życiu, to jest bardzo często powód trafienia na terapię. W moim odczuciu ogromna część osób trafia z powodu rozstań. To też jest ogromna zmiana w życiu i zostajemy wtedy ze sobą, konfrontujemy się z tym, co jest w nas po jakiejś długiej relacji. Czujemy, jakby nam ktoś odciął kawałek ciała, tak często się to opisuje, jakby coś nam zabrano.

No właśnie, a jak sobie poradzić na przykład właśnie z rozstaniem, kiedy mamy jeszcze dziecko? Jak zadbać o to dziecko, ale jednocześnie zadbać o samych siebie?

Często spotykam się z takimi przypadkami, że dużo osób chce jakoś zabezpieczyć dziecko terapią. Może to być błędem z tego powodu, że jeżeli zrobimy to za szybko i nie porozmawiamy z nim należycie, nie spędzimy z nim tego czasu, żeby samemu przekazać mu  te informacje, to może to być taki falstart. Myślę sobie, że warto zrobić najpierw grunt, porozmawiać, jakoś wtajemniczyć to dziecko, w zależności od tego też ile ma lat, bo takie mniejsze dzieci trochę bardziej symbolicznie te konteksty rozumieją. Z nastolatkiem można już porozmawiać bardziej jak z dorosłym. Także mam poczucie, że wiele osób chce od razu oddać dziecko na terapię, żeby nie dopuścić, nie daj Boże, do jakiejś eskalacji, do czegoś, co mogłoby tam się zadziać. No ale ostatecznie i tak się coś zadzieje. Bo na pewno będzie to ogromna zmiana. Oddając dziecko na terapię, na pewno mu pomożemy, ale nasz udział musi być aktywny w tym. Żeby nie oddelegować.

Ale to co mówisz, też pokazuje, że ci rodzice naprawdę bardzo dbają o dzieci, że im bardzo zależy, żeby ich nie skrzywdzić. Ale czy jest możliwe w ogóle w jakimkolwiek kontekście możliwe przez cały ten okres wychowywania dziecka, czyli od kiedy się urodzi do powiedzmy tego 18 roku życia, nie skrzywdzenie go w ogóle?

Myślę, że chyba nie. Z zaznaczeniem, że ciężko uznać, że my tak naprawdę krzywdzimy to dziecko, ale ono może zostać skrzywdzone przez niektóre nasze zachowania. Nie zawsze jesteśmy tego świadomi. Nie zawsze jesteśmy świadomi tego, że jakieś elementy naszej osobowości też mogą wpływać na dziecko i na jego dobrostan. Tutaj znowu byśmy musiały wpaść w taki idealizm, w jakieś idealizowanie rzeczywistości, że my jako rodzice mielibyśmy być takim wzorem do naśladowania, że się ani właśnie nie boimy, ani nigdy nie płaczemy, ani się nie kłócimy. Więc myślę sobie, że pokazanie dziecku, że jesteśmy tacy, że też rozumiemy różne rzeczy, które się z nami dzieją, że mamy też świadomość konsekwencji naszych działań, że to wystarczy. Tak mocno za mną chodzi taki słynny model właśnie, że matka powinna być wystarczająco dobra. Że to nie chodzi o to, żeby matka była idealna albo sprawiała takie wrażenie, tylko żeby była wystarczająco dobra.

Bardzo pięknie to powiedziałeś, bardzo pięknie. Myślę, że to jest właśnie to, co dla matek (nie wiem, jak w przypadku ojców, też zaraz chcę dojść do tego tematu) jest bardzo wspierające. Bo mam wrażenie, też jako matka, że dążymy do jakiegoś ideału, który nie istnieje. To jest bardzo frustrujące, kiedy nie możemy do tego ideału dojść.

Dokładnie i to też czasami powoduje dyskomfort w dziecku. Jak sobie porównamy siebie, jako dorastającą kobietę, do matki, która jest idealna, to może rodzić ogrom kompleksów i poczucie, że ta matka jest jakimś niedoścignionym ideałem. To też nie jest do końca zdrowe i też nie uczymy dziecka tego świata i tej prawdy w ten sposób.

Już jesteśmy przy matkach, to zadam to pytanie. Często się mówiło o takim micie matki Polki. Czy we współczesnych kobietach, współczesnych matkach, on nadal jest żywy, czy raczej nie?

Tutaj musi paść odpowiedź: to zależy. To zależy na pewno od miejsca. Myślę, że tutaj u nas, w dużym mieście, w Warszawie, w stolicy, nie jest to często spotykane, ze względu na to, że matki prowadzą trochę inny styl życia. Łączą często wychowywanie dzieci z pracą, często też mężczyźni zajmują się dzieckiem. To nie jest wcale nic dziwnego w tym momencie. Widzę to w ten sposób, że ten mit matki Polki funkcjonuje w zależności od tego, w jakim to jest środowisku. Dla kogoś matka Polka może oznaczać, że ona siedzi w domu, zajmuje się dziećmi i nie pracuje. Dla kogoś matka Polka to może jest osoba, która wielce się poświęca i oddaje siebie dla dobra dziecka. Też przechodząc od razu do tych ojców i takiego porównania z mojego doświadczenia, mam wrażenie, że matki jednak bardziej się angażują. W takim sensie, że są bardziej ciekawskie i mają większą potrzebę kontroli. Nie wiem też do końca z czego to wynika, ale zauważam takie różnice. Ojcowie bardziej towarzyszą w tej drodze, ale nie mają takich tendencji do tego, żeby wszystko wiedzieć, żeby mieć taką całkowitą jasność co do tego. Ale wracając do tej matki Polki… Ja nie za bardzo jakoś to czuję w tym momencie. I też nie do końca wiem, jak miałabym to rozumieć. Bo moje rozumienie jest różnorodne i nie jest to oczywiste do końca, co to miałoby znaczyć.

Mam wrażenie, że to też się rozmyło, że kiedyś to było bardziej konkretne. Wiedzieliśmy o co chodzi, że matka Polka to jest ta matka, która po prostu z tymi siatami leci do domu po pracy, albo pracuje w domu ponad siły i nie myśli o sobie, ostatni kawałek dla siebie zostawia, żeby nakarmić dzieci. Mam wrażenie, że to też się powoli zmienia, tak jak powiedziałaś, w zależności od miejsca.

Tak, przepraszam, że ci wejdę w słowo, ale mam wrażenie, że ta matka Polka z tymi siatami to nie zawsze jest dobre dla dziecka. Bo to jest takie poświęcanie się, też może oczekiwanie czegoś w zamian. Nie zawsze, prawda, ale może tak być. A znowu taka matka, która nie jest matką Polką, ale też dba o siebie, ma czas tylko dla siebie, czasami gdzieś wyjeżdża, ale też dba o to dziecko, no to ciężko byłoby uznać, że to jest zła matka, prawda? To jest taki bardziej współczesny obraz tej kobiety. I też widzę coś takiego u współczesnych nastolatków, że oni też się troszczą o swoich rodziców. Oni chcą, żeby rodzice jakoś pożyli, żeby mieli jakiś rodzaj rozrywki. Zawsze z takim zadowoleniem opowiadają o tym, że rodzice coś robią ze swoim życiem, że mają coś swojego. Co jest też ciekawe, prawda? I takie nie do końca oczywiste.

Tak, bo zdawać by się mogło (to też chyba kwestia tego, jak zostało wychowane to nasze pokolenie), że ta matka, która tak bardzo się poświęca, budzi się w nas takie poczucie, że powinniśmy być jej wdzięczni. No bo przecież poświęciła nam życie, ale poświęcenie życia dziecku, mnie jako dziecku na przykład, które słyszy, że ktoś mu poświęcił życie, to jest strasznie duże obciążenie. Ktoś mi poświęcił swoje życie! Co ja mam z tym zrobić teraz?

Dokładnie. W jaki sposób odwdzięczyć się tej matce? Zależy jak matka zachowuje się w tej sytuacji, bo ona może dawać takie poczucie, że nie oczekuje, że to jest jakiś rodzaj jej misji. Chociaż ciężko mi sobie też to wyobrazić, że można mieć taką misję, a jakoś nieświadomie, gdzieś tam głęboko nie oczekiwać, że to będzie odwzajemnione, czy jakoś oddane. Tak jak to powiedzenie, że kto ci poda szklankę wody na starość. To już samo w sobie jest takie nacechowane.

Tak, bardzo jest nacechowane. Od razu jest ukierunkowane, po co to dziecko przyszło na świat. To jest bardzo obciążające, więc może też młodzi ludzie mają po prostu tego świadomość, że kiedy ci rodzice sami żyją, to też są w stanie pozwolić żyć tym dzieciom.

Tak, dokładnie, pozwolić żyć, ale też widzą szczęśliwych rodziców, którzy wrócili z urlopu i są wypoczęci, opaleni. Dlaczego mieliby z tego powodu czuć się źle? Chociaż wiadomo, rodzice, których nie ma przez cały rok w domu, to też nie jest nic dobrego, więc to wszystko są te proporcje.

No właśnie, proporcje, to jest bardzo ważne, ale też jeżeli rodzic jest spełniony, popraw mnie jeśli mówię źle, to łatwiej mu chyba opiekować się dzieckiem, jeżeli jego potrzeby są zaspokojone.

Tak, myślę sobie, że tak, bo wtedy to jest bardziej zdrowe. Szczęśliwa matka, szczęśliwy ojciec,
który ma jakąś zgodę w sobie, jest jakoś poukładany, coś tam jest przepracowane, zajmuje się sobą. To nie chodzi też o to, że on będzie lepszym ojcem, ale może będzie bardziej świadomym ojcem. Oczywiście można być też dobrym ojcem bez tej świadomości. Ale jak mamy pewne rzeczy w sobie przepracowane, to może jesteśmy w stanie szybciej dotrzeć do tego dziecka i zrozumieć jego potrzeby.

Właśnie, wtedy też mamy na to przestrzeń. Wyobrażam sobie sytuację, w której jesteśmy tak zarobieni i tak umordowani, że nie mamy kompletnie przestrzeni na to, żeby spojrzeć na nasze dziecko.

Tak, dokładnie. To jest trochę tak jak w związku. Jak jesteśmy przeładowani, zmęczeni, nie mamy energii, nie zajmujemy się sobą, to też nie będziemy w stanie stworzyć dobrego związku. Myślę, że to przełożenie dobrze oddaje też rodzicielstwo.

A czy kobiety mają problem z tym, żeby odnaleźć się w godzeniu ról pomiędzy byciem na przykład pracownicą, żoną, a matką?

Myślę, że tak. Ale wydaje mi się, że całkiem dobrze sobie z tym radzą. Też wiadomo, nie mam aż takiego szerokiego spektrum, żeby wyciągnąć jakąś średnią, ale wydaje mi się, że to dosyć sprawnie idzie kobietom. Takie poruszanie się w różnych przestrzeniach. Wiadomo, że to też zależy od tego, czy to jest nasz wybór. Czy z wyboru mamy dziecko, czy z wyboru akurat jesteśmy w takiej pracy, czy innej. Czy to są jakieś takie wypadkowe, które nas tam doprowadziły do tego momentu. Myślę sobie, że to zależy od tego, na ile sami czujemy się w tych rolach.

I chyba też na ile czujemy, że kontrolujemy do pewnego momentu nasze życie jako takie. Nie mówię o kontroli dziecka, ale życia.

Tak, dokładnie. Myślę, że to też się zmienia. Być może kobieta, która pracowała i zawsze była taką właśnie, może nie tyle pracoholiczką, ale powiedzmy skoncentrowaną na pracy kobietą, może się tak zdarzyć, że w momencie, kiedy przechodzi to dziecko na świat, coś całkowicie się w niej zmienia. Ta praca przestaje mieć znaczenie. Znaczy, że nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć. Życie nam dopiero pokazuje, co się z nami dzieje.

Wiem, że zdarza się coś takiego (bo sama tego doświadczyłam), że jeżeli jesteśmy w pracy, to myślimy o dziecku, że kurczę, powinnam z nim być, powinnam z nim spędzać czas, a kiedy jestem z dzieckiem, to myślę, że tyle rzeczy mogłabym zrobić takich zawodowych. I to jest ten problem rodzica, mam wrażenie. Nie wiem, na ile wszystkich rodziców, a na ile kobiet. Trudno tak być tu i teraz.

To akurat nie na temat do końca, ale teraz czytam taką książkę “Cztery tysiące tygodni”. Cztery tysiące tygodni to jest podobno czas, który każdy z nas spędza tutaj na świecie. To jest taki średni czas życia. I tam jest świetnie opisane to, o czym powiedziałaś, że to nasze rozumienie czasu bardzo się zmieniło na przestrzeni lat. I tak może nawiązując do tego co powiedziałaś o rodzicielstwie, ale tak generalnie my jako ludzie teraz mamy taką ogromną potrzebę, żeby to zmieścić, żeby zaoszczędzić ten czas. Ale zapominamy o tym, że to nie chodzi do końca o to, żeby coś zmieścić, tylko co my naprawdę chcemy robić, z czego czerpiemy, co daje nam pozytywną energię, co powoduje, że chcemy wstawać rano. I to fajnie było zestawione też z takimi czasami dawno temu, w momencie kiedy słońce odmierzało nam rytm dnia. Teraz jest zupełnie inaczej i staliśmy się trochę niewolnikami tego czasu. może każdy z nas, indywidualnie, powinien sobie odpowiedzieć na to pytanie, czy chodzi nam o to, żeby to jakoś ścisnąć, czy może o jakiś rodzaj takiego zrozumienia, po co właściwie ja jestem na tym świecie i czy może dla mnie jakimś sensem najwyższym będzie to, że ja będę poświęcała dziecku swój czas. Bo tego chcę, bo to jest jakiś rodzaj mojego powołania, chęci, a może nie. I to jest taka głęboka idea, która idzie za tą książką. Żebyśmy się zastanowili, po co my to upychamy i do czego to ma nas zaprowadzić.

Ale to jest bardzo trafne i odnosi się bardzo szeroko do rodzicielstwa. Dlatego, że faktycznie jest tak, że chcemy gdzieś to wszystko poupychać, a potem tak naprawdę nie czerpiemy tej przyjemności z tego, że jesteśmy na przykład z tym dzieckiem albo w pracy. Ten czas mija, to dziecko rośnie. My też dorastamy. I nagle się okazuje, że nie przeżyłem tych momentów tak jak powinienem.

No właśnie. I jeszcze wchodzi w grę upychanie zajęć dla dziecka, żeby było bardziej rozwinięte, żeby mogło chodzić i na taniec, i na skrzypce. I to nie jest złe. Wydaje mi się, że wiele osób korzysta z tego i cieszę się, że tak było. Ale to też jest takie poczucie, że my musimy mu zapewnić jak najlepszą przyszłość tym upchnięciem. Ale co to właściwie znaczy, że to się tam znajdzie w tym grafiku?

Tak. Byłam świadkiem takiej sytuacji a propos właśnie tego, o czym teraz mówimy, o tym upychaniu dodatkowych zajęć. Mój syn jest w przedszkolu i spotkałam się z taką reakcją mamy, która mi się bardzo spodobała. I mam nadzieję, że takich reakcji jest więcej, ponieważ była cała lista zajęć dodatkowych i ta mama zapytała, no dobrze, ale kiedy te dzieci mają czas na zabawę? Na to, żeby po prostu być. I pomyślałam sobie, jakie to jest super pytanie właśnie a propos tego, że ostatnio się mówi o tym, że rodzice chcą dużo zajęć. Jazda konno, pływanie, to, tamto.

Tak, bo to jest takie poczucie złudne, że my wtedy damy mu wszystko co najlepsze temu dziecku. Ale może też warto porozmawiać i zapytać. Słuchaj, czy ty się czymś fascynujesz, czy chciałbyś czegoś spróbować, a może już nie chcesz na tych skrzypcach grać. Właśnie to jest znowu kolejny temat, może spełnianie jakichś swoich ambicji, a może to właśnie poczucie, że im więcej dam, tym lepiej, bo to są większe możliwości. No ale no właśnie, to nie zawsze jest o tym samym.

Tak, to mi się też połączyło z tym, co mówiłyśmy o takim, o tych matkach, które są zmordowane i oczekują, bardziej czy mniej świadomie, jakiejś rekompensaty. I odnośnie tych zajęć dodatkowych też czasami zdarza się tak, że rodzic zapisze to dziecko z jakimś wielkim trudem. To dziecko się na przykład dostanie, on poświęca czas, żeby zawozić i nagle się dowiaduje, że dziecko już przestało się tym interesować i jest wielki dramat dla tego rodzica, że no przecież ja tyle czasu poświęciłem, jesteś niepoważny… A może po prostu warto dać temu dziecku przestrzeń na to, że ma prawo popełniać błędy, albo nawet to nie jest kwestia błędów, tylko po prostu próbować.

Jasne, oczywiście, że tak, tym bardziej, że to zastopowanie czy powiedzenie, że już nie chcę, to jest kształtowanie swojej tożsamości. I też przyszła mi do głowy taka pacjentka, która teraz ma 17 lat. Ona była bardzo zafascynowana jazdą konną, chodziła kilka razy w tygodniu i to była jej pasja. Ale w pewnym momencie różne rzeczy zaczęły się dziać, ona zaczęła dorastać, zaczęła interesować się innymi rzeczami, spotykać z przyjaciółmi i w pewnym momencie ona po prostu postanowiła, że ona nie chce, ona chce zakończyć po prostu tę przygodę na ten moment. I pamiętam, że właśnie jej rodzice, oni wpadli w bardzo dużą, może nie panikę, ale w jakiś taki popłoch, że jak to, że może coś się stało, a może trzeba zmienić tę stadninę, a może ktoś jej coś powiedział. Oni nie mogli tego zrozumieć, nie mogli tego przyjąć. Ale ostatecznie okazało się, że po prostu to jej było potrzebne do takiego rozwoju, do tego, żeby ona powiedziała to swojej nie. I okej, może za jakiś czas wróci, może jak będzie miała 30 lat to wróci, a może nigdy, ale to był taki krok dla nich, żeby to uznać i żeby nie mieć takiej wizji, że to już musi być na zawsze, bo ona tak raz wybrała.

Zresztą też żyjemy w takim świecie, gdzie ciężko jest powiedzieć, że coś jest raz na zawsze. Czy to właśnie związki, czy praca. Przecież to się zmienia cały czas tak naprawdę i tego doświadczamy i może też młodzi ludzie stąd mają tę siłę, nie wiem czy tak jest, ale może stąd mają siłę, żeby mówić czego nie chcą. Ale tak sobie pomyślałam, jak słuchałam jak opowiadałaś, że to bardzo piękne, że młoda osoba jest w stanie tak konkretnie stwierdzić czego nie chce, wyznaczyć jakby te granice i się tego trzymać bez takiego myślenia, że kurczę, może jednak będę to kontynuowała, bo jednak zrobię przykrość rodzicom.

Albo utopione koszty i tak dalej. To są wszystkie te nasze myśli. Ja oczywiście też to trochę interpretowałam w takich aspektach, że może to zbyt radykalne, że może właśnie rzeczywiście coś się stało, sama wpadłam też w takie myślenie, a potem jak z nią porozmawiałam, to pomyślałam sobie ok, szacun, że tak sama przed sobą byłaś w stanie to po prostu zawiesić i z perspektywą, że teraz nie, bo teraz zrobię coś innego i teraz się zajmuję relacjami, co było akurat bardzo fajne w jej przypadku.

Ale też jest ciekawe to, jak o tym rozmawiamy, że kończymy coś z takim poczuciem, że utopiliśmy pieniądze w tym, gdzie chyba, nie chcę powiedzieć warto, ale może fajnie by było spojrzeć na to w ten sposób, że to nie jest strata pieniędzy, tylko to też nam daje jakieś doświadczenie, jakieś przeżycia.

Jak najbardziej. To było o nas, to była jakaś część naszego życia, która jest ważna, cenna i najwidoczniej to było warte tego.

I w tamtym momencie było to potrzebne. Zaczęłyśmy rozmowę, ale nie pociągnąłam tego dalej, więc chciałabym do tego wrócić, odnośnie współczesnych ojców. Bo już trochę wspomniałaś o tych różnicach między matkami a ojcami. Ale też myślę sobie, że ojcowie teraz, a ojcowie kiedyś, to też jest różnica.

Tak, tak. To prawda. Chociaż jak próbuję teraz sobie tych ojców w głowie poukładać, poprzyglądać się każdemu z nich, to mam wrażenie, że ta tendencja przynajmniej z mojego doświadczenia jest dosyć podobna. Jeżeli pomyślę o moim dorastaniu i o udziale mojego taty w moim wychowaniu. Bo on był bardziej taki obserwujący, też aprobujący albo nie aprobujący, ale jednak to mama była taką postacią, że jak ona coś powiedziała, to tak miało być. I myślę sobie, że być może w naszym społeczeństwie też coś takiego funkcjonuje, prawda? Że kobieta jest taka wielozadaniowa, ale też często dominująca. To oczywiście tutaj podkreślam, że często to nie znaczy zawsze. I ci mężczyźni, mam wrażenie, nawet jeżeli chodzi o terapię, oni bardziej uczestniczą niż jakoś wychodzą z inicjatywą. Chociaż są wyjątki i myślę sobie, że ojcowie też starają się być nowocześni, starają się być dopasowani do tych czasów. Także na ten moment mam takie wnioski. Ale wydaje mi się, że może powinnaś jeszcze zapytać kogoś, kto ma  spektrum innych rodziców, żeby jakoś to porównać. Bo wydaje mi się, że moje doświadczenia mogą być bardzo jednoznaczne, że akurat tak się trafia.

Mam podobne wrażenie. Ale to chyba też jest kwestia tego, że kobiety po prostu cały czas mają taką potrzebę brania na siebie wielu rzeczy. To też z mojej prywatnej historii jest to, że słyszę czasami, że no ale przecież dlaczego mam ci przeszkadzać? No jakby chcesz zadawać pytania czy aktywnie uczestniczyć, no to to robisz. Ale też chyba sam fakt, że ci ojcowie zwracają uwagę na to dziecko, że są z tym dzieckiem, jest też taką różnicą względem tych ojców kiedyś, których zadaniem było po prostu zarobić.

Tak, tak, to prawda. Też mam takie wspomnienia z liceum, że oni byli też bardzo świadomi tego, co się dzieje u dzieci, w ogóle rodzice. Ale też myślę o tych ojcach, że oni nie przychodzili do gabinetu i nie pytali o jakieś rzeczy z kosmosu, tylko mieli jakąś wizję, mieli jakiś rodzaj wiedzy na temat problemów, osób, z którymi się te dzieci spotykają. Więc tak generalnie powiedziałabym, że po prostu rodzice są bardziej świadomi, bardziej zainteresowani i chętni do tego, żeby czerpać tę wiedzę.

Jeżeli już mówimy właśnie o rodzicach, to chciałabym poruszyć temat relacji z dziećmi. Jak myślisz, jak te relacje powinny wyglądać? Bo mam wrażenie, że my jako rodzice trochę się gubimy. Poruszałam to też w ostatnim odcinku, ale chciałabym bardziej to omówić. Tam było tylko lekko wspomniane, to, że chcielibyśmy mieć bardzo dobrą relację, nie chcielibyśmy być takimi rodzicami jak nasi rodzice, a jednocześnie chcemy uznać tę hierarchię, że to my jesteśmy rodzicami i… jesteśmy kompletnie zagubieni w tym. Czy jest jakiś złoty środek w ogóle na to, żeby mieć dobrą relację, ale z tym poczuciem, że jestem rodzicem?

Myślę, że super to ujęłaś, pokazałaś trochę, że ile srok za ogon musimy pociągnąć. To jest cały czas balansowanie, żeby nie było za dużo, żeby nie było za mało. Ale zgadzam się z tym, co powiedziałeś, że na pewno jest to jakiś rodzaj otwartości i zapraszania do tego, żeby być osobą, do której można się zwrócić, z założeniem, że nasze dziecko czuje, że jesteśmy silni. To znaczy silni w tym sensie, że nie ulegamy swoim emocjom w taki sposób niedojrzały. Nie chodzi też o to, żeby być właśnie tym idealnym, ale żeby dawać dziecku znać, że my dźwigamy, że my kontenerujemy, że to pomieszczamy, że ono może przy nas być sobą. Z tą hierarchicznością myślę sobie, że to sobie ujęłyśmy wcześniej. Jest to dosyć ważne, ale myślę, że ten szacunek i respekt można zbudować w inny sposób. To nie jest kwestia tego, żeby pokazać dziecku, że ja tu rządzę, ale bardziej pokazać, że właśnie może nam zaufać i że to my jesteśmy osobą, do której mogą się zwrócić. A jak to zrobić? Paradoksalnie, może też ufając dziecku. Znowu wracamy do tego punktu, przy którym już byłyśmy, że ja ci ufam i ty mi ufasz. Jestem gotowy, żeby cię przeprosić, kiedy to czuję, ale też oczekuję od ciebie przeprosin, bo już chyba wiesz, kiedy się przepraszamy. Czyli takie bycie razem w, powiedzmy, partnerskim rozumieniu różnych tematów, ale też pokazanie, że my jesteśmy tutaj rodzicem. Bo też nie szłabym raczej w taką stronę, żeby schodzić z tej pozycji rodzica, bo jednak jesteśmy rodzicem po to, żeby to dziecko czuło to bezpieczeństwo, że to my jesteśmy właśnie autorytetem w niektórych sprawach. Też tak pomyślałam sobie o tym pomieszczaniu, że to znowu jest takie niejasne, że z jednej strony pokazywać te emocje, ale z drugiej strony może niektórych rzeczy jakoś oszczędzać temu dziecku, tak jak sobie rozmawialiśmy o tych kłótniach, żeby to jakoś wyważyć w pewnym sensie.

Czyli na przykład powiedzieć, jestem zła, ale nie zagłębiać się w coś.

Tak, w ogóle zdanie jestem zła jest świetne, bo tutaj nie musimy być strasznie źli i pokazywać tej złości, ale komunikat, co się ze mną dzieje, że teraz jestem zła. To jest super, żeby w ogóle dziecko uczyć takich komunikatów.

Ale chyba też fajnie by było powiedzieć, że nie jestem zła na przykład na ciebie. Ja tak na przykład robię z moim synem, że nie jestem zła na ciebie, jestem po prostu zła.

Tak, dokładnie. To jest taka jasność i otwartość komunikatu. A równie dobrze mogłabyś zrobić to w taki dysfunkcyjny sposób, żeby zamilknąć. No i wtedy dziecko wie, że jesteś zła, ale nie wie, co się dzieje. Czyli to objaśnianie, to bycie cały czas objaśniającym rodzicem, pomieszczającym rodzicem.

Tak się wydaje, że to jest takie łatwe, ale myślę, że to w praktyce jest bardzo trudne. Zwłaszcza jeżeli zdarzają się jakieś sytuacje, z którymi ten rodzic się mierzy. Żeby on miał tę świadomość, że ok, ja jestem silniejszy, ale co, kiedy na przykład czujemy się kompletnie bezsilni? Jak sobie radzić, żeby nie zrobić jakiejś krzywdy dziecku, a z drugiej strony żeby też zaakceptować w sobie to, że mam teraz gorszy czas?

Może właśnie znowu to zwrócenie uwagi na siebie. Zadbanie o siebie. Może potraktować to jako jakiś sygnał, jako jakiś rodzaj takiego ostrzeżenia od naszego organizmu. Że teraz kolej na mnie, bo będąc w takim stanie, może nie jestem w stanie się zajmować tym dzieckiem w taki sposób, w jaki bym chciała.

A myślisz, że to by był dobry pomysł, żeby na przykład powiedzieć dziecku: słuchaj, mam teraz trudny czas i czuję, że powinnam sobie zrobić na przykład weekend w spa?

Zależy jakiemu dziecku, to znaczy zależy ile ma lat, zależy jak to będzie opowiedziane. Myślę, że nie ma w tym nic złego, żeby powiedzieć swojemu dziecku: słuchaj, zostaniesz z tatą na weekend, będziecie się świetnie bawić, a ja wyjeżdżam na weekend w spa, bo potrzebuję odpocząć. Bo każdy czasami potrzebuje odpocząć. Wy sobie odpoczniecie razem, ja sobie odpocznę z przyjaciółką na przykład w tym spa. Wydaje mi się, że nie byłoby w tym nic złego.

Ale raczej nie mówić, że jestem zmęczony rolą rodzica na przykład? [śmiech]

Myślę sobie, że to akurat jest ten moment, który można oszczędzić. Ale jeszcze przyszło mi do głowy coś takiego, że często rodzic uświadamia sobie, że potrzebuje pomocy, że jest coś, czym powinien się zaopiekować, w momencie, kiedy nastolatek trafia na terapię. Bo wtedy to jest być może pierwszy kontakt ze specjalistą. Dziecko uczęszcza, rodzic się jakoś tym interesuje, widzi, że dziecko się zmienia, co też jest często czymś bardzo szokującym dla rodziców. Że dziecko na przykład stawia granice, albo dziecko mówi o swoich emocjach. To może być takie trochę dziwne. I wtedy oczywiście z tym rodzicem się rozmawia, jakoś mu się objaśnia, z czego to wynika. Ale często jest tak, że wtedy rodzic myśli sobie OK, to co takiego tutaj się dzieje, a co ze mną się dzieje, może ja też mógłbym jakoś popracować, spróbować, bo to jest ciekawe, co się z moim dzieckiem dzieje. I to też się zdarza. I ja, powiem szczerze, częściej się nawet z takimi spotykam przypadkami, że rodzic zaczyna zajmować się sobą, a wszystko zaczyna się od dziecka tak naprawdę. I też często jest taka tendencja, żeby tę całą trudność lokować w dziecku. I dziecko już idzie na terapię, więc tutaj pani jakoś się zajmuje, naprawia i my sobie wrócimy, będziemy  pomagać pani, żeby było wszystko OK. Ale ostatecznie okazuje się, że tam w tej strukturze rodzinnej się coś dzieje, w tej takiej powiedzmy szerszej strukturze, że to nie tylko dziecko, które marudzi albo się nie uczy, ale jest to związane być może z tym, co się dzieje na przykład w małżeństwie. Albo w jaki sposób mama sobie radzi ze stresem, albo tata z przepracowaniem.

Czyli to trochę jakby to dziecko było takim papierkiem lakmusowym tej całej rodziny, tego co tam się dzieje.

Tak, a wiadomo, że to jest takie troszeczkę pójście na skróty, żeby najpierw wysłać dziecko. Tzn., na skróty, zależy co się dzieje. Ale jeżeli nic poważnego się nie dzieje, a uznajemy, że wysyłamy dziecko, no to wtedy trochę omijamy te nasze problemy. Ale one i tak prędzej czy później gdzieś wypłyną.

Tak. Bo wystawiamy taką najsłabszą mam wrażenie osobę i trochę na niej spoczywa to, że sytuacja w domu będzie zależała od tego, jak na tej terapii sobie poradzi.

Tak.

To też jest myślę trudne dla tego dziecka, iść z takim poczuciem, że teraz muszę być na terapii, bo cała beznadziejna sytuacja w domu zależy ode mnie. A w rzeczywistości chodzi też o jakieś problemy nas samych jako rodziców. I fajnie by było to uświadomić rodzicom, że to nie chodzi o to, że oni są źli albo popełniają jakieś ogromne błędy, ale że mają z czymś trudność po prostu.

Tak, oczywiście. I właśnie to jest ta dobra rzecz, która jakoś wynika z tej terapii nastolatka, że to pomaga rodzicowi popatrzeć na siebie, że może ja też potrzebuję się sobą zaopiekować, może ja też potrzebuję właśnie jechać do tego spa albo chodzić na terapię. To ma wiele korzyści. Ale tak jak powiedziałaś, często to wychodzi jakoś przypadkiem. To nie jest pierwsza myśl, która przychodzi do głowy. To, że to ja mam tutaj problem, a moje dziecko na tym cierpi. Może czasami to też się zdarza, ale chyba nie tak bardzo często.

A jak rodzice reagują, jak dziecko zaczyna stawiać granice?

No, takim lekkim zaniepokojeniem. Często jest też tak, że im się to nie podoba, bo nie za bardzo wiedzą, jak się odnaleźć, że może to jest pogorszenie, a nie poprawa stanu dziecka. Zależy od rodziców. Jeżeli rodzice są bardziej świadomi i sami w ten sposób funkcjonują, no to jest to postrzegane jako jakiś rodzaj progresu. Ale w momencie, kiedy rodzice są mocno kontrolujący, też nastawieni bardziej na to, że dziecko ma się podporządkować, no to to może być takie zagrażające.

Dużo mówimy właśnie o granicach i ja jako osoba w terapii wiem, co to oznacza, ale może byśmy powiedziały, jak na konkretnych przykładach wyglądają takie granice postawione przez nastolatka. W jaki sposób to wygląda?

Takie najprostsze, które przychodzą mi do głowy to na przykład pada hasło: jedziemy do babci. No ja nie jadę, bo mam jakieś plany. Ja dzisiaj wychodzę z Krysią do kina. No i to jest takie  stawianie granic. Czasami zdarzają się też sytuacje bardziej zaawansowane, kiedy dziecko na przykład mówi, że nie pójdzie do kościoła, mimo tego, że co niedzielę chodziło z rodzicami. Ale zaczyna samo dochodzić do takich wniosków, że no to nie jest potrzebne. To już jest taki grubszy temat powiedziałabym, już do takiego omówienia bardziej z rodzicami. Co jeszcze? Na przykład jak mama czy tata zaczyna krzyczeć albo jakoś się denerwować. No to dziecko też może powiedzieć nie chcę, żebyś na mnie krzyczał, nie podoba mi się to, że na mnie krzyczysz.

Zapytałam o to specjalnie, dlatego że często te przykłady stawiania granic, jak one wybrzmią, to też pomagają rodzicom rozróżnić, co jest stawianiem granic. Bo one zazwyczaj są, mam wrażenie, kojarzone z tym, że aha, czyli ty pyskujesz, aha, czyli się nie słuchasz, jesteś nieposłuszny. Ustalamy, że jedziemy do babci, więc cała rodzina wsiada do auta i jedziemy do babci, bez dyskusji.

No jasne, ale też musimy pamiętać, żeby to znowu w drugą stronę nie zadziałało. No jeżeli umawiamy się, że jedziemy do babci, bo babcia ma dziewięćdziesiąte dziewiąte urodziny i to jest już od miesiąca zaplanowane, i dziecko nagle mówi, że nie pojedzie, no to ja bym z tym dzieckiem sobie też chciała jakoś później o tym porozmawiać, no nawet na terapii, że jest to jakiś rodzaj niedotrzymania obietnicy i tak dalej, to już jakoś w procesie. Ale jeżeli to jest jakaś taka propozycja, która wychodzi tak po prostu ad hoc, że jedziemy i to dziecko nie jest na to przygotowane, to to już jest inna sytuacja. Czyli myślę sobie, że tutaj też warto mieć jakiś taki zdrowy rozsądek w tym. Bo też to stawianie granic, to kiedyś moja przyjaciółka powiedziała coś bardzo takiego ciekawego, że zauważyła, że dużo osób dorosłych, które zaczynają chodzić na terapię, zaczynają stawiać granicę w bardzo dziwnych miejscach i że to dla osób takich bardziej świadomych jest nawet trochę zabawne, że poszła czy tam poszedł na terapię i tutaj już stawia granicę na każdym możliwym kroku. I to jest fajne, bo my się w ten sposób uczymy, ale później zaczynamy sobie uświadamiać, że może niepotrzebnie akurat w tym miejscu, że może warto jakoś stawiać te granice w tych momentach, kiedy to jest zasadne. Teraz mi żaden przykład nie przychodzi do głowy,  ale chyba rozumiesz, o co mi chodzi.

Tak, co prawda miałam ochotę zapytać o to, kiedy na przykład jest ten moment, że stawiamy bez sensu trochę te granice, a kiedy naprawdę musimy. Ale myślę, że to jest czytelne. Też przyszło mi do głowy sytuacja w sumie z mojego własnego życia, kiedy mówię do syna: idziemy do kina i myślę, że mu zrobię przyjemność. A on mówi, nie idę do kina. Okej, on mi gdzieś tam stawia tę granicę, ale też myślę sobie, że rodzice mogą mieć takie poczucie, że kurczę, to ja tu stoję na głowie, chcę ci zapewnić rozrywkę na przykład przez weekend, a ty mi mówisz nie.

No właśnie, ale to jest właśnie znowu ten problem uszczęśliwiania na siłę. Ja chcę cię zabrać do kina, ale może lepiej jakby to było w formie pytania. Czy masz ochotę? No nie mam. No dobra. To może coś innego. Może właśnie czasami wpadamy w taką pułapkę, że nam się wydaje, że jak my coś zorganizujemy, zaproponujemy i mamy jakiś plan, to to powinno zostać docenione i od razu musimy w to iść. Ciekawie w sobie też to obserwować, jak to w nas pracuje. Nie wiem, jak ty to przeżywałaś, ale czasami jest też tak, że jak przez cały tydzień jakoś nie mamy czasu, no to potem przez weekend chcemy to nadrobić, prawda? No ale to jest fajne, żeby może jakoś podyskutować o tym dzień wcześniej i coś ustalić, zrobić wspólnie jakiś plan.

Tak, myślę, że to jest bardzo dobry pomysł. Ale też warto, szanować te granice, jak dzieciaki je umiejętnie stawiają. I też nie mieć takiego poczucia, bo też chyba się zdarza takie poczucie, że robi coś na złość mnie.

Dokładnie, dokładnie tak, bo czasami to jest najprostszy sposób, żeby się sprzeciwić, prawda? Taka tak zwana bierna agresja. I wtedy znowu nie wiadomo jak z tym zadziałać, bo nie zawsze wiemy, czy to jest stawianie granic, czy to jest bierna agresja, ale ja tak terapeutycznie wrzucam nastolatkom te terminy, żeby mieli też świadomość, że stawianie granic w każdej możliwej sytuacji, żeby teraz pokazać tą autonomię, też nie prowadzi do dobrych relacji z rodzicami Jakoś staram się im oddać tę odpowiedzialność, taką częściową, za to, że OK, ale jak umówiłaś się tam z mamą czy z tatą, że odkurzysz w niedzielę, czy w sobotę, no to no fajnie by było, jakbyś się pokazała, że fajnie jest na ciebie liczyć w tej sprawie, prawda? Więc stawianie granic, że nie odkurzę, bo nie, jest już wynikiem bardziej takiego zbuntowania się, czy zrobienia na złość, tak jak mówiłam.

Bo to też rodzic może odebrać tak, że w takim razie dziecko nie jest godne zaufania, skoro się umawiamy na to, a tego nie robisz.

Tak, tak, tak. A z drugiej strony nastolatkowie, ci współcześni, mam wrażenie, mają dużą potrzebę, żeby być traktowani jak osoby dorosłe, ale z drugiej strony też często spotykam się z czymś takim, że chcą dużej wyrozumiałości. I jest taka niespójność trochę w tym, że chcę, żebyś rozumiał, że na przykład nie mam siły i ochoty, ale z drugiej strony chcę, żebyś traktował mnie jak osobę dorosłą. No i to jest taki temat, który jest do pracy, takiej terapeutycznej, ale też z rodzicami, żeby zachować odpowiednią równowagę.

A czy to też nie jest tak, że po prostu mamy dostęp do dużej ilości informacji, ale gdzieś ten mózg nastolatka jest na jakimś poziomie, tak? Rozwija się. Z jednej strony jest trochę dzieckiem, a z drugiej strony ma jakąś wiedzę, której myśmy na przykład nie mieli.

Tak, tak, jak najbardziej. Czasami pacjenci nastoletni są bardziej wyedukowani, jeżeli chodzi o psychoterapię, niż osoby dorosłe. Jeżeli chodzi o terminy, jakieś mechanizmy obronne, oni potrafią też wrzucać w dialog takie tematy, że naprawdę ja jestem czasami pod wrażeniem. Co jest fajne, bo jakoś się tym interesują. Ja też nie spotkałam się jeszcze nigdy z nastolatkiem, który, jak już został zapisany na terapię, to nie chciałby chodzić. Oni tak pilnują tych terminów, są tacy zmotywowani, tacy sumienni, że nawet jak tam mama czy tata odwoła, to też od siebie często jakoś piszą, że przepraszają. Wiadomo, to nie reguła, ale moje doświadczenia w większości są takie.

Ale to jest bardzo pocieszające, dlatego że mam w głowie zupełnie przeciwny obraz, czyli takiego nastolatka, który idzie na terapię i nie chce rozmawiać, nie chce gadać, ale dlatego, że mi się to kojarzy z psychologami albo pedagogami w szkole, gdzie trochę było to nacechowane tym, że idzie się tam jakby trochę za karę, trochę z takim naznaczeniem, że jesteś trochę dziwny albo gorszy, że tam idziesz.

No i przyprowadzony na siłę przez rodziców. Ja większość osób mam z takiego miejsca, że oni chcieli, że po prostu rodzic zapisał, bo to są osoby niepełnoletnie, ale taka była decyzja. Wiadomo, można by to jeszcze tak skomentować, że to jest jakaś moda, że teraz koleżanka ma terapię, to ja też chcę, ale nawet jeśli, to co w tym złego?

Właśnie, jeśli to jest moda, która pomaga, to chyba dobrze, że więcej osób w tym bierze udział. Czyli są przykłady na to, że to pomaga jednemu, drugiemu, trzeciemu, to może mnie też pomoże.

Dokładnie.

To jest bardzo, bardzo pocieszające. Ale wracając jeszcze tak na chwilę do rodziców i do tego, jak oni się czują jako rodzice, to w jakich momentach moglibyśmy zdjąć trochę z siebie ciężar tego, no nie chcę powiedzieć rodzicielstwa, bo nie wiem, czy się w ogóle da, ale takiego poczucia właśnie, że ja muszę jakiś być. Gdzie możemy odpuścić, a gdzie na przykład w ogóle nie powinniśmy odpuszczać? Tylko powinniśmy włożyć dużo siły i wysiłku, żeby jednak być w tym.

Myślę że rodzice bardzo często interpretują różne sygnały ze strony dziecka jako swoją winę, a doskonale wiemy, że taka osoba nastoletnia już funkcjonuje trochę poza rodziną. To już jest ten moment, kiedy przechodzimy bardziej w stronę rówieśników, szkoły, pierwszych zauroczeń i tak dalej. I myślę, że to jest taka pierwsza rada, żeby rodzice nie brali tego do siebie, bo to byłoby nawet mało możliwe, żeby te wszystkie problemy były spowodowane tylko i wyłącznie kontaktem z rodzicem u nastolatka, że tam się bardzo dużo dzieje. Oni nawet nie mają pojęcia, jak dużo się tam dzieje i ile tam jest analiz związanych z wyglądem, z poczuciem własnej wartości, jakiejś ambicji. To myślę, że to się jeszcze bardziej nakręca w naszych czasach. Też jeszcze wcześniej powiedziałam o tym, że są te momenty, kiedy nie powinniśmy sobie odpuszczać, czyli wtedy, kiedy dziecko mówi bezpośrednio, że coś się dzieje i myślę, że wtedy trzeba się tym po prostu zająć, zgłosić się po pomoc, być przy dziecku, nie ignorować tych sygnałów. A odpuszczenie? No właśnie myślę, że w tych momentach, kiedy dziecko na przykład ma gorszy nastrój, a my próbujemy po pierwsze widzieć w sobie jakiś rodzaj przyczyn, mimo tego że się nawet nie pokłóciliśmy i nie ma między nami żadnych tarć, po drugie, tak jakbyśmy tylko my mogli mu pomóc i po trzecie, tak jakby te nasze sposoby były nieskuteczne i to jeszcze bardziej nas sprowadza w dół. Może można próbować tą otwartością i taką dostępnością, i tym zaproszeniem, że słuchaj, widzę, że coś się dzieje i jestem, dawaj znać, możemy pogadać, możemy gdzieś iść, ale też obserwować co się dzieje. Może to dziecko teraz nie potrzebuje tego kontaktu, może poogląda sobie Netflixa przez cały wieczór, a następnego dnia już będzie wszystko dobrze, bo tak też może być, prawda? Może okaże się, że się pokłócił z koleżanką i następnego dnia już się z nią pogodzi i my nawet nie wiemy, że to wszystko ma akurat taki przebieg. Ale jeżeli to jest nastolatek, który nie przejawia jakichś większych problemów, no to myślę, że otwartość i też takie niedomyślanie się i niebranie tego tak od góry na siebie.

Myślę, że rodzic po prostu ma takie poczucie, że jest od wszystkiego, że jest w stanie czuwać nad tym dzieckiem, otoczyć go opieką, że jak się dzieje coś źle w szkole, to ja od razu przylecę i mu pomogę, ale też nie zawsze tak jest. Nie zawsze możemy mu pomóc. Nie zawsze możemy pomóc naszemu synowi, córce, poradzić sobie z sytuacją, bo nie mamy wpływu na innych ludzi na przykład.

Jasne, jasne. I znowu to zaufanie się pojawia. Jeżeli my mu ufamy, że on da sobie radę, a jak nie będzie mógł sobie dać rady, to przyjdzie, to poprosi nas o pomoc, to też będzie budowało naszą relację, prawda? Jeżeli faktycznie to jest taki problem, który nie jest jakoś bardzo intensywny.

A jak to jest odbierane przez nastolatków, że rodzic zaprasza go do rozmowy?

Z mojego doświadczenia jest to bardzo takie pozytywne. To jakoś otwiera. Wydaje mi się, że właśnie bardziej otwiera niż ten nakaz, że to często powoduje jakieś zamknięcie. Też zauważyłam, że ta bezpieczna przestrzeń, która jest stworzona w gabinecie, ona pomaga zarówno rodzicom, jak i nastolatkowi w ogóle się ze sobą porozumieć. Czasami tylko ta obecność terapeuty wystarczy. Często tam pytam nastolatka, a rozmawiałaś z rodzicami? No nie, bo nie wiem jak. No i wtedy możemy jakoś sobie pomagać tym, że mamy tę przestrzeń, że możemy zorganizować spotkanie. I na tym spotkaniu ja mam taką praktykę, że każdy mówi to, co czuje, co chce powiedzieć, to co jest ważne, istotne. A na koniec zadaję też takie pytanie zarówno rodzicowi i właśnie nastolatkowi. Co ty usłyszałeś? Co usłyszałeś, co powiedziała mama? I to też bardzo dużo zmienia. Czasami mam wrażenie, że to jest jakieś niespójne, że ja tutaj usłyszałem coś, co chciałem usłyszeć, a mama czegoś takiego nie powiedziała. I tu już możemy zwrócić uwagę na ten temat komunikacji, że jak to jest, że nie do końca słyszymy się w tej rozmowie. A bez terapeuty czasami to jest niemożliwe, żeby to zrozumieć, żeby tego dotknąć. Więc takie spotkania, myślę, że są całkiem potrzebne raz na jakiś czas.

Tak, myślę, że to jest w ogóle bardzo trafne. Jak to jest w ogóle możliwe, tak by się wydawało, że odbieramy inaczej komunikaty, ale przecież tak myślę, że to jest połączone z naszą emocjonalnością albo wspomnieniami, że ktoś coś mówi, a mnie się wydaje, że on mi insynuuje coś innego, zamiast to, co faktycznie zostało powiedziane.

Dokładnie. I to działa w dwie strony. Czasami jest tak, że rodzic od razu jakieś założenia ma w tej swojej wypowiedzi.  Ja dążę do tego, że no dobra, ale my tutaj nie robimy założeń, tylko mówimy to, co usłyszeliśmy. I wtedy oni się rzeczywiście jakoś słyszą. No i potem mogą to sobie praktykować jeżeli będą chcieli w życiu codziennym, że bardziej się koncentrują na tych komunikatach. I to jakoś idzie.

Też myślę, że to dużo ułatwia, że ale słuchaj, co ja mówię tu i teraz.

Dokładnie, tak. No bo my mamy takie założenia, że nie odkurzył, bo się mści. No ale może on nie odkurzył, bo po prostu tak go coś przytłoczyło w szkole. Albo dostał jedynkę i się boi powiedzieć, bo nie tylko, że nie odkurzył, to jeszcze dostał jedynkę. No i jak on ma to powiedzieć? I to są już tak skrajne emocje, że niby się nic nie stało, a jednak eskaluje.

A powiedz mi, czy to też jest tak, że jeżeli my zbudujemy z dzieckiem takie poczucie zaufania, że my mu ufamy, ono nam, to czy ograniczy to też jego lęk przed tym, żeby nam na przykład o czymś powiedzieć?

Tak, myślę, że na pewno i ta reakcja nasza jest ważna, bo jeżeli reagujemy w sposób nerwowy, albo nawet zanim jeszcze nam coś powie już się stresujemy, albo jak się złościmy, oskarżamy, no to sama sobie też spróbuj wyobrazić, że nie chciałabyś komuś takiemu się zwierzać. I warto czasami popracować nad tym, żeby po prostu ta przestrzeń była bezpieczna. Niezależnie od tego, co mi powiesz, niezależnie od tego, czy to będzie trudne, czy to będzie wstydliwe. Ja jestem dorosłym, dorosłym człowiekiem i jestem w stanie to przyjąć, jestem w stanie to udźwignąć, jestem z tobą, nie będę przeciwko.

Oj, to jest bardzo trudne myślę, właśnie z tego powodu, że nawet jeżeli chcemy zaprosić dziecko do rozmowy i zaczniemy to miło, że zapraszamy, jak będziesz gotowy, gotowa, to przejdź, to czasami nie da się uniknąć, albo czasami nie mamy wyćwiczonej tej kontroli, żeby uniknąć oceniania na przykład.

Tak, tak, zdecydowanie. Myślę, że to jest też niezwykle trudne, bo po prostu się martwimy. Jeżeli dziecko nam mówi o czymś trudnym, to my nie jesteśmy w stanie tak skontrolować wszystkich odruchów, że się na przykład nie wkurzymy. Ale okej, jak się wkurzymy, to możemy później powiedzieć: słuchaj, przepraszam, wkurzyłem się, to było bardzo trudne dla mnie i stąd te emocje, jakoś uzasadnione. Ale możemy z tym pracować, możemy z tego wybrnąć.

Tak, ja się ze wszystkim oczywiście zgadzam i to jest fantastyczne, ale przyszło mi do głowy tylko to, że rodzic jest taki zagubiony po raz kolejny. Czyli okej, nie mogę oceniać, więc siedzę, ale on/ona mi opowiada o czymś i nie do końca mi się to na przykład podoba i czy ja powinienem, powinnam powiedzieć coś? Ale nie, bo to będzie oceniające.

Wiesz co, chyba bym też nie szła za tym tak do końca, żeby nie oceniać. Bardziej bym była za tym, żeby nie wybuchać, żeby nie powodować, że ta atmosfera do rozmowy jest negatywna. Ale jeżeli już coś wybrzmi, jeżeli coś się już pojawi, to ta ocena z pozycji rodzica myślę, że jest nawet ważna. To znaczy wiadomo, żeby to nie było jakieś krytykowanie, sam sposób wypowiedzenia, ale powiedzenie, że słuchaj, nie podoba mi się to, nie wiem, nie jestem zadowolona z tego co słyszę, martwi mnie to. Wydaje mi się, że może to jest nawet potrzebne czasami, no bo jakby to też wyglądało w momencie, kiedy ten rodzic nie reaguje? Jednak tutaj też chodzi o to, żeby być tym rodzicem, więc z tym ocenianiem myślę sobie, że bardziej chodzi o tę formę, może chodzi też o ten sposób. Co robię, jak to dziecko mi powie i żeby to nie było atakujące, tylko bardziej takie na chłodno, prawda?

To jest chyba bardzo ważne. Nawet nie to, co mówimy, ale też w jaki sposób to mówimy. Nawet jeżeli chodzi o to ocenianie, to może powiedzieć jakiś swój pogląd na daną sytuację? Nie mówić, ty jesteś beznadziejny, jak mogłeś tak zrobić, teraz po prostu wstyd mi za ciebie, bo to chyba nie jest najlepsze wyjście?

Tak. Myślę, że właśnie w dobrą stronę idziesz, bo przyszło mi do głowy, że chodzi o ten komunikat “ja”: że ja się martwię, mi się to nie podoba, jestem zaniepokojona, jestem zestresowana, a nie właśnie: co ty wyprawiasz i jak mogłeś, rozczarowujesz mnie już po raz któryś. To są te instrukcje, komunikat ja, komunikat ty, one są potrzebne chyba każdemu, w każdych relacjach, w każdej rozmowie, czy z partnerem, czy z przyjaciółką. Wydaje mi się, że to powinno wejść do obiegu tak na stałe.

Tak, też tak myślę, czytam też bardzo ciekawą książkę teraz odnośnie komunikacji, “Porozumienie bez przemocy”…

O tak, Rosenberga, świetny podręcznik.

Tak, więc polecam wszystkim i też myślę, że to się przyda w każdej komunikacji, nie tylko z dzieckiem, ale też ogólnie na co dzień, żebyśmy sobie radzili. Maju, bardzo ci dziękuję za rozmowę. Mam poczucie, że poruszyłyśmy bardzo ważne tematy i ważne kwestie. Dla mnie też, jako dla mamy, to było bardzo ważne i pouczające. I trochę się czuję bardziej komfortowo z tym. I mam wrażenie, że już mniej więcej wiem co i jak. Mam ogromną nadzieję, że słuchacze i widzowie też tak się czują. Jeżeli tak się czują, to super.

Dziękuję też bardzo. Było mi bardzo miło. Mam wrażenie, że nasza rozmowa poszła w takich różnych kierunkach, których się nawet nie spodziewałam, że tam zajdziemy, a mam poczucie, że fajnie było tak spotkać się z tym i porozwijać te treści.

Tak, myślę, że to może być wzbogacające dla rodziców. I też chciałam tak na koniec powiedzieć, że powinniśmy też sobie troszeczkę odpuszczać. Bo to nam pomoże, mam wrażenie. Czerpać większą przyjemność też z tego rodzicielstwa. Bo jednak też fajnie, jakbyśmy mieli jakieś profity z tego.

Tak, dokładnie. Nie zapominać o sobie i pamiętać, to takie już bardzo banalne, ale że szczęśliwy rodzic jest w stanie lepiej sobie poradzić w tej komunikacji czy też tej relacji z dzieckiem. I jeżeli chcemy szczęścia dla naszego dziecka, to musimy też pomyśleć o sobie.

Myślę, że nawet jeżeli banalne, to warto to powtarzać, żeby to głębiej trafiło, bo to jest bardzo trafne po prostu. Dziękuję ci bardzo.

Dziękuję bardzo.

Inne odcinki również mogą cię zainteresować!