GOŚĆ: Małgorzata Nowicka
Patronem podcastu jest Platforma Edukacyjna
Małgorzata Nowicka: Ja dziękuję za zaproszenie.
Spodziewałam się tego pytania. Odpowiedź jest dosyć skomplikowana. Jako pedagog mogłabym opowiadać, jak to wygląda z punktu widzenia różnych trendów, kierunków pedagogicznych. Natomiast z punktu widzenia fundacyjnego i tego, co my robimy, edukacja pozytywna jest wtedy, kiedy w szkole tworzymy tak naprawdę społeczność. Taki klimat szkoły, który sprawia, że każdy dobrze się w tej szkole czuje, zdobywa wiedzę w sposób adekwatny do tego, jakie ma potrzeby i czego chce się dowiedzieć. W miłej atmosferze, ale też rozwija się i widzi przed sobą wyzwania, którym może sprostać i ma wsparcie w swojej społeczności. To myślę, że byłoby kluczem do najbardziej pozytywnej edukacji, gdzie łączymy tę edukację typowo przedmiotową z uczeniem się, jak dbać o siebie samych i o siebie nawzajem. To jest dla nas bardzo ważne.
Tak, od początku, kiedy założyliśmy fundację, zajmujemy się w dużej mierze zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży. Chyba jako jedna z nielicznych tak naprawdę organizacji w Polsce zajmujemy się tym etapem profilaktycznym. Oczywiście mamy programy i wsparcie w sytuacjach kryzysowych, które się dzieją w szkołach, czy dzieją się w stosunku do dzieci lub dorosłych, bo też obejmujemy ich naszym wsparciem. Natomiast naszym priorytetem jest wspieranie w tym, żeby kreować profilaktykę zdrowia psychicznego. Żeby pokazywać, jak dbać o to, jak nie doprowadzać do kryzysów. A więc to wszystko, co jest wcześniej, to jest tak naprawdę dla nas priorytetowy kierunek działania.
Tak, w październiku 2024 będzie dokładnie 10 lat działania fundacji.
My zaczynaliśmy z dosyć dużym przytupem, bo jak tylko otworzyliśmy fundację, to rok później zostaliśmy jednym z głównych realizatorów Narodowego Programu Zdrowia w ramach celu trzeciego, a więc profilaktyki zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży. I od tamtej pory bardzo mocno się angażowaliśmy w działania, także wspólne z różnego typu podmiotami centralnymi i lokalnymi. Na początku, jak rozmawialiśmy o zdrowiu psychicznym, to mieliśmy takie wrażenie, że mało o tym wiemy. Bardzo mało się o tym mówiło i raczej kojarzyliśmy zdrowie psychiczne jako społeczeństwo z problemami. Więc jak już rozmawialiśmy, to o depresji, o jakichś kryzysach psychicznych, o lekach, o psychiatrii bardziej niż o psychologii. I nikt nie widział, jak to jest związane ze szkołą tak naprawdę. Obecnie już widzimy, że ten temat się przewija i jest bardzo często podejmowany w różny sposób. Mamy też takie przemyślenia, że niestety w mediach i w takim ogólnym ujęciu mówi się o zdrowiu psychicznym w bardzo negatywnych przykładach, a więc w większości skupiamy się na tym, co jest złe, co się nie udaje, z czym są problemy. I to trochę jest takie błędne koło, bo jeżeli mówimy o tych negatywnych rzeczach, to napędzamy je. My z kolei staramy się mówić o tych pozytywnych. Prowadzimy też program Szkoła Myślenia Pozytywnego. Jest to program certyfikacyjny, gdzie uczymy szkoły mówić pozytywnie o zdrowiu psychicznym. I on ma super wyniki! W szkołach, które to wdrażają od iluś lat, jest dużo mniej problemów i wszyscy, całe społeczności uczą się mówić o tym inaczej. Natomiast, jak tak zadałaś to pytanie pod kątem młodzieży, jak ona się zmieniała, to mam wrażenie, że to nie jest tak, że to młodzież i dzieci jakoś bardzo się zmieniają, tylko my dorośli się zmieniamy i my im pokazujemy pewne kierunki. To jest wynik naszego działania: rodziców, pedagogów, nauczycieli, też społeczeństwa. To my tworzymy te młode dzieciaki i pokazujemy im jakie, jak wygląda życie. Oni nie mają innych problemów niż mieli kiedyś, tylko czasami nie mają z kim o tym porozmawiać i myślę, że to się zmieniło. My jesteśmy w wielkim pędzie i nie mamy czasu, żeby się skupić na tym, co jest najważniejsze.
Dla mnie rzeczą, która jest bardzo pozytywna jest to, że dużo młodych ludzi, czego kiedyś nie było, rozmawia o zdrowiu psychicznym. Oni dużo więcej wiedzą o swoich emocjach. Bardzo często potrafią je lepiej nazywać. O dziwo mają większą łatwość przyjścia do kogoś po pomoc. Oczywiście jest minus tego, ponieważ mają z kolei trudność z przychodzeniem po pomoc do osób, które są blisko nich, a nie mają problemu, jak my jesteśmy na zajęciach. I to jest fajne, bo kiedyś dzieciaki nie przychodziły do nas. A teraz mówią, proszę Pani, ja sobie z czymś nie radzę, albo czy może mi Pani powiedzieć, gdzie mogę znaleźć jakieś rzeczy, bo na przykład chciałbym sobie poradzić z jakimś swoim problemem. I to jest fajne, że mają już tę łatwość. Oczywiście szukają tego wsparcia w bezpiecznych dorosłych. To jest wyzwanie dla nas, jak stać się takim dorosłym, do którego oni mają tę łatwość przyjścia. Rzecz, która jest też bardzo według mnie pozytywna, to jest to, że mamy coraz więcej materiałów, źródeł, w których my też jako dorośli możemy znaleźć wsparcie, jakieś wskazówki. To trochę plus i minus, bo pytanie, czy umiemy wybrać, które są warte tego, żeby z nich korzystać. Jest też dużo otwartości w młodych ludziach na to, żeby pracować nad pewnymi rzeczami. Mamy przykłady młodych osób, które chętnie angażują się w to, żeby doskonalić swoje umiejętności, żeby wiedzieć, jak pomóc swoim rówieśnikom. Mamy całe programy wsparcia rówieśniczego i to są niesamowite rzeczy, które wdrażamy też w szkołach w Polsce. Dzieciaki uczą się, jak potrafić porozmawiać ze swoimi rówieśnikami. Jak się czegoś dowiem o moim rówieśniku, że on np. potrzebuje pomocy albo zauważę pierwsze symptomy, że coś się dzieje, to jak udzielić pomocy, do kogo z dorosłych przyjść, jak poprowadzić rozmowę, jak zareagować. Też odpowiedzialnie dla tego młodego człowieka, żeby on nie brał odpowiedzialności na siebie, bo nie po to jest. To są niesamowite systemy i dzieciaki uczą się naprawdę fajnych rzeczy.
Wiesz co, ja myślę, że jeżeli chodzi o telefon i media, to to jest temat rzeka, bo po pierwsze oni oczywiście używają więcej telefonu i mediów, ale powiedzmy sobie szczerze: my też używamy więcej. I często rodzic narzeka, że dziecko np. na wyjeździe siedzi w telefonie. Ale na moje pytanie: a co ty w tym czasie robiłeś, pada odpowiedź: siedziałem w telefonie. Więc my byśmy chcieli, żeby dzieci robiły coś innego, ale nie dajemy im przykładu, nie uczymy ich innych rozwiązań. To jest niestety także skutek pandemii i tego, że żyjemy w świecie, który jest trochę bardziej izolacyjny. Zobaczmy, że jak porównamy sobie to do czasów naszego dzieciństwa, gdzie nasi rodzice spotykali się ze swoimi znajomymi, siedziało się wspólnie i były też dzieci, to to życie wyglądało inaczej. Teraz tych spotkań, tego wychodzenia na dwór, tego spotykania się w domach u siebie nawzajem jest dużo mniej. Więc dzieciaki nie mają kiedy wejść w te interakcje i nawet jak one się znajdują później same razem, to jest to dla nich wyzwaniem, bo nikt ich nie uczył tego, co mają teraz razem robić. Więc to jest pewnego rodzaju wyzwanie, ale to nie jest tak, że dzieciaki tego nie chcą. Mamy w fundacji np. taką przestrzeń, gdzie dzieciaki mogą do nas przyjść, posiedzieć, czasami odrobić lekcje, czasami pouczyć się z naszymi wolontariuszami, mogą pograć w gry, mają też jakieś zajęcia tematyczne. I na początku zastanawialiśmy, czy ktoś będzie tam przychodził. A dzieciaki bardzo chętnie przychodzą. I wcale nie przychodzą posiedzieć w komputerze, chociaż ten komputer jest tam dostępny. One przychodzą, bo można coś porobić z innymi ludźmi. Oczywiście jest potrzebny tutaj dorosły, czy ktoś starszy, kto pokaże co można robić, da jakieś rozwiązania. Bo jak posadzimy to dziecko i ono ma sobie samo wymyślić, no to nie zawsze, nie każdy coś wymyśli. Najłatwiej jest wtedy sięgnąć po ten telefon, więc to są wyzwania. Widzimy też zagrożenia, jeżeli chodzi o wdrażanie nowych technologii do rozwiązywania problemów psychologiczno-rówieśniczych, bo jednak dzieciaki w sieci czują się bardzo bezkarne. One nie są uczone odpowiedzialności w sieci i to jest problem, na to powinniśmy zwrócić uwagę większą.
Tak, ja ostatnio miałam zajęcia z nastolatkami, taką młodzieżą licealną i to było dla mnie fascynujące, co oni mi powiedzieli. Rozmawialiśmy o marzeniach i nagle padło takie sformułowanie, że oni marzyliby, żeby mieć takie telefony, które byłyby w domu, na kabel i żeby nie było tam Internetu. Ja mówię, słuchajcie, ale nie mielibyście tych wszystkich portali i tak dalej, a oni mówią proszę pani, byłoby tak cudownie. Bo jak bym chciał, żeby ktoś ze mną porozmawiał, to on musiałby albo trafić, że jestem w domu, albo musielibyśmy się spotkać. Nie miałbym tego, że co chwilę mi coś w tej kieszeni wibruje. I o dziwo, oni też stwierdzili, że nie lubią pisać, że to nie jest dla nich fajne. Nie lubią rozmów telefonicznych. Używanie telefonu schodzi do tego minimum, gdzie, no okej, muszę, Oczywiście jest część młodzieży, która jest na portalach, chce być youtuberami i tak dalej, ale bardzo duża część z nich chciałaby jednak taki prosty telefon. Dla mnie marzenie o tym, żeby mieć taką Nokię z dużymi przyciskami było dosyć zaskakujące. Nie sądziłam, że to padnie.
Ale wiesz, jak młodzież mi opowiada, jakie mają zasady na swoich imprezach, to uważam, że dużo dorosłych mogłoby się uczyć. Kiedyś jedna z ekip mi powiedziała, że u nich jak się wchodzi na spotkanie, to telefony zostają w kurtkach albo w jakimś określonym miejscu. Nie wolno robić zdjęć i nagrywać bez pozwolenia. Ja byłam zszokowana. Mówię, słuchajcie, ale dlaczego? Bo wie pani co, bo inaczej to kończyło się na tym, że cały czas robiliśmy zdjęcia i my nie byliśmy razem. Cały czas każdy zaglądał, bo tutaj ktoś pisał, tutaj coś. A teraz np. sprawdzamy, czy rodzice nie zadzwonili, ale nie mamy tych telefonów cały czas przy sobie. Ja później nawet specjalnie sprawdziłam, że oni naprawdę nie mają w social mediach zdjęć z imprez. I mówią do mnie: łapiemy chwilę, jesteśmy razem. I to pokazuje, że może ten problem nie jest wcale taki, jak nam się wydaje. Może oni szukają tego, żeby właśnie nie musieć tam cały czas być. Oczywiście, z drugiej strony, jak wracają do domu, po całym dniu szkoły i różnych zajęć i jeszcze mają, no teraz już nie będą mieć, jakieś zadania do odrobienia, to już nie spotykają się ze znajomymi. I wtedy jedynym światem, do którego to dziecko ma dostęp, jest ten świat komputera. I tu też nie mamy się co dziwić. Ono ma możliwość porozmawiania z rówieśnikami przez komputer, online. My robimy dokładnie to samo, więc to jest też do przyjęcia. Oczywiście fajnie, jakbyśmy uczyli ich, jak to robić odpowiedzialnie, jak uważać na rzeczy, które publikujemy, jak też szanować siebie nawzajem w sieci, bo to jest jakby wyzwanie. Ale to też musimy spojrzeć na siebie jako dorosłych, co my robimy w sieci. I czy na pewno my jesteśmy zawsze tacy fair.
Mnie ostatnio zaskoczyła bardzo duża świadomość młodych ludzi w takiej Radzie Młodzieżowej, gdzie są dzieciaki z podstawówki i z liceów i oni opowiadali o tym, jak czują się odpowiedzialni za zachowania swoich rówieśników. Że np. mają jakieś wyposażenie w szkole i wiedzą, że np. ktoś coś zepsuł. Dorośli mówią, słuchajcie, teraz tego nie będzie, bo wasi rówieśnicy zepsuli. I oni biorą odpowiedzialność za zachowania swoich rówieśników, oni czują się zobowiązani do tego, żeby zadbać o siebie nawzajem, żeby to wszystko dobrze wyglądało. I trochę jest też tak, że biorą odpowiedzialność za rzeczy, za które nie powinni brać odpowiedzialności,. Np. mówią, że wie pani, ktoś nam tego nie wytłumaczył, jak z czegoś korzystać. Więc może ja to powiem rówieśnikom, jak to powinno wyglądać. A to nie jest ich zadanie.
Oczywiście to nie jest cała młodzież, bo ta młodzież może być bardzo różna. Ja też nie lubię takiego generalizowania, jeżeli chodzi w ogóle o ludzi. Bo my często też mówimy tak generalnie, jeżeli rozmawiamy o zdrowiu psychicznym dzieci i młodzieży, i bardzo generalizujemy pewne zjawiska. To jest bardzo niebezpieczne, bo oczywiście możemy powiedzieć o pewnych problemach młodego pokolenia. Mówią nam o tym różne wyniki badań i dane, które posiadamy. Natomiast często generalizowanie sprawia, że młodzi ludzie czują, że powinni się w jakiś sposób zachowywać. I w zdrowiu psychicznym generalizujemy przeważnie mówiąc o tych właśnie problemach i kryzysach. A my często później spotykamy się z młodymi ludźmi, którzy mówią: wie pani co, wstyd się przyznać, że ja nie mam problemu. Że mam fajnych rodziców, że mi się nic nie dzieje, że ja sobie radzę, że mam fajne życie. I to jest najgorsze według mnie, że młodzi ludzie zaczynają wstydzić się tego, kiedy u nich jest ok. Bo my ich wkładamy w to, że wszyscy teraz mają pewne problemy. I młodzi ludzie to chwytają, oni czują, że powinno tak być. Np. nie pytajmy: czy masz depresję, bo my już wkładamy tą odpowiedź. Mam odpowiedź, tak albo nie. I skoro teraz wszyscy mówią, że mamy, no to ja powiem: tak. Więc to też wymaga dużej uważności. Dzieciaki są bardzo różne w zależności od tego, jaką mamy grupę społeczną, jakich mamy rodziców, jacy są nauczyciele. Od tego zależy jak ten młody człowiek wygląda i jak funkcjonuje.
To jest bardzo różnie. My od początku, jak istnieje fundacja, mieliśmy takie podejście, że chcemy współpracować ze szkołami, placówkami na terenie całej Polski i to udaje nam się od dziesięciu lat. Obecnie w stałym wsparciu, czyli korzystania z różnych programów w sposób ciągły, mamy ponad cztery tysiące placówek na terenie całej Polski. Są to zarówno szkoły podstawowe, ponadpodstawowe, jak i przedszkola. Mamy też szkoły czy placówki, które są nazwijmy to, okazjonalnie, a więc z czegoś korzystają, z czegoś nie. Czasami się zmieniają w programach. I tutaj z otwartością i chęcią korzystanie jest bardzo różnie. Mamy takie szkoły, które są z nami od dziesięciu lat i to są nasze perełki w koronie. Mamy też takie szkoły, które są z nami powiedzmy od ośmiu i są we wszystkich naszych programach. I ja się śmieję, że jak tam dzwonię, to jeszcze nie zdążę powiedzieć co robimy, a oni już mówią tak, tak, będziemy to robić z wami. I my też to widzimy, że jeżeli dyrekcja i nauczyciele mają otwartość, chęć i widzą potrzebę pracy, uczenia się nowych rzeczy, czasami zmieniania czegoś, próbowania i doświadczenia nowych opcji, to z czasem te szkoły naprawdę przechodzą niesamowitą przemianę. Mamy takie szkoły. Pozdrawiam serdecznie SP1 w Radlinie. To jest ukochane moje miejsce, z całym zespołem nauczycielskim, uczniowskim i rodzicami, które przeszło z nami mam wrażenie wszystko co jest możliwe i są z nami cały czas. I to jest taka szkoła, która pokazuje, że wszystko jest możliwe. Jeżeli jest chęć, jest otwartość, to tak naprawdę można zmienić siebie i swoją placówkę totalnie i nie potrzeba żadnych odgórnych wytycznych i całej reszty rzeczy Po prostu wystarczy chęć ludzi. Zaangażowanie wszystkich uczestników w tej społeczności w to, żeby być jakby najlepszą szkołą. I zawsze kluczem, według mnie, są osoby, które zarządzają placówką. Jeżeli jest rektor i chociaż dwóch, trzech nauczycieli, którzy wierzą w to, że można coś zmienić, jeszcze jak mają organ prowadzący, który mówi OK, spróbujmy, to dzieją się magiczne rzeczy. Naprawdę są takie szkoły w Polsce, są niesamowici nauczyciele i to wszystko jest wtedy możliwe.
Myślę, że to jest kwestia strachu przed zmianą. Ja akurat też pracuję jako ekspert poza granicami Polski edukacyjnie i myślę, że mamy w Polsce taki strach przed tym, że coś mi się zmienia. Przyzwyczailiśmy się do pewnej stagnacji w edukacji, a jak są zmiany, to te zmiany są nam narzucane odgórnie. My jakby nie jesteśmy elementem tej zmiany. Zmienia nam się minister, zmienia się dyrektor w szkole, zmieniają się jakieś wytyczne i my to po prostu dostajemy. I wtedy nie czujemy, że jest to zmiana, w którą jesteśmy zaangażowani. W dodatku u nas jest coś takiego, co chyba jest najgorszym, co może być w pracy nauczyciela, że przychodzę do pracy, prowadzę pewne zajęcia, robię coś z jedną moją klasą, na początku kariery nauczycielskiej i coś mi zaczyna działać. I chciałabym, żeby to działało zawsze. Bo robię tak od dziesięciu lat i przecież zawsze się udawało. A niestety świat idzie do przodu. My się zmieniamy jako ludzie, zmieniają się dzieciaki, które przychodzą do nas, zmieniają się ich rodzice, zmienia się całe nasze otoczenie i coś, co działało kiedyś, może mi nie zadziałać teraz. Muszę spróbować czegoś nowego. I często pojawia się obawa przed tą zmianą i też to, że mam dużo oczekiwań, na które muszę odpowiedzieć. Wszyscy w systemie edukacyjnym musimy odpowiadać na bardzo zróżnicowane oczekiwania, a często nie jesteśmy w stanie odpowiadać na wszystkie. Nie jesteśmy też społeczeństwem, które się przyznaje, że mam z czymś problem, albo z czymś sobie nie radzę i potrzebuję pomocy. Raczej jesteśmy nauczeni, że musimy być takimi siłaczkami i wszystko potrafić, nie przyznawać się do błędów. Błąd nie jest czymś, co jest fajne. Chociaż jest. Z punktu widzenia psychologicznego i pedagogicznego błąd uczy nas, że możemy coś więcej osiągnąć, możemy się czegoś nauczyć. A u nas jest tak, że jednak nie warto się przyznawać. I to budzi pewną niechęć, obawę. My jako jedyni w Polsce prowadzimy superwizję w edukacji. Ten program zaczęliśmy wiele lat temu. Pracowaliśmy nad nim wspólnie z Ministerstwem Edukacji i Nauki. Ten program pilotażowo został wdrożony. Pracujemy nad tym, bardzo mocno nalegamy, żeby superwizja była elementem wsparcia dla nauczyciela, bo to jest niesamowite narzędzie. Ale nie superwizja taka, jak na przykład dla psychoterapeutów, bo ich praca jest całkowicie inna. Tutaj superwizja musi także dotyczyć na przykład tego, jak prowadzić lekcje, jakie są wymogi edukacyjne, jak sobie radzić z rodzicami. Są bardzo różne elementy, które wchodzą w to i my pracując z nauczycielami widzimy na przykład, że ktoś na początku bardzo się boi tego. Boi się oceniania, że ktoś przyjdzie i znowu będzie nadzorował jak pracuje, co robi, co mu się udaje, a co nie. To jest bardzo częsta obawa, że ktoś wejdzie z zewnątrz i będzie mi mówił, że np. mam coś zrobić inaczej. A później się okazuje, jak już pracujemy metodą superwizji w szkołach, że nauczyciele już nie chcą z niej zrezygnować, bo to jest taki wentyl bezpieczeństwa. On daje też poczucie, że mam bardzo dużo kompetencji w sobie. To jest też po to, żeby pokazać nauczycielom, ale także rodzicom, że wy te wszystkie kompetencje macie. Wy się nie musicie niczego więcej uczyć. Jedyne co, to musicie się otworzyć, docenić siebie i to jest tyle.
To chyba nawet nie jest do końca tak, bo weźmy też pod uwagę, tu musimy o tym powiedzieć, że polscy nauczyciele są bardzo wysoko wykwalifikowaną kadrą. Mam wrażenie, że oni są przeszkoleni z wszystkiego, co się da. Nie znam nauczyciela, który ma jedną specjalizację, bo wszyscy mają po prostu multum różnych rzeczy, kończą ciągle kursy, ciągle muszą się doskonalić. Więc to nie jest to, że nie chcą się uczyć, tylko że oni są już trochę przetrenowani, przeszkoleni i też ja się nie dziwię, że są czasami tym zmęczeni. I teraz się okazuje i to wychodzi bardzo często w czasie superwizji właśnie, że nie muszą się uczyć nowych rzeczy. Oni mają tę wiedzę, te umiejętności i kompetencje, tylko muszą odkryć, że mogą to wykorzystać w pracy, muszą mieć na to przestrzeń, stworzone pewne warunki. Jeżeli ja już czegoś się nauczyłem, to mam jak z tego korzystać. Mogę przyjść na lekcje i to zrobić. I też takiej wiary w to, że oni są specjalistami. To jest ten autorytet nauczyciela i on nie jest z nadania. Bo to nie jest tak, że jestem nauczycielem i już mam autorytet. Potrzebują takiego poczucia, że na przykład moi przełożeni, że rodzice dzieciaków, które uczę, wierzą, że ja chcę dla nich jak najlepiej. My często mówimy, że tym, co łączy nauczycieli i rodziców, jest dobro dziecka. To jest trochę tak jak w małżeństwie po rozwodzie. Łączy nas dziecko i powinno się zakładać dobrą wolę obu stron, że i tata i mama chcą, żeby to dziecko miało jak najlepiej w życiu. I tak samo jest z nauczycielem i rodzicami. Chodzi o to, żeby usiąść razem i zobaczyć, że gramy do jednej bramki. Że jesteśmy jedną drużyną, która musi zadbać o to dziecko. I że jeżeli temu dziecku się coś dzieje, to my też razem stajemy po tej samej stronie barykady i wysłuchamy siebie nawzajem.
My akurat też prowadzimy mediacje szkolne, więc też mamy sytuacje, gdzie na mediacjach są rodzice i rodzice albo rodzice i szkoła i często mówimy im, słuchajcie, zobaczcie, że wy chcecie tego samego. Tylko cały myk polega na tym, żebyśmy potrafili ze sobą porozmawiać, wysłuchali się bez agresji, bez nakładania kalek i tak dalej. Tylko po prostu skupili się na tym dziecku i na tym, że tak naprawdę chodzi o to, żeby temu dziecku pomóc. Nie ma nauczyciela, który chciałby źle dla dziecka i nie ma rodzica, który chciałby źle dla dziecka. I uwierzenie, że to nas łączy, to już jest połowa sukcesu.
Nie wiem, czy to jest taka niechęć. Myślę, że to też jest trochę przesadzone. Każdy patrzy przez jakiś pryzmat. Powiedzmy sobie szczerze, że są osoby, które lubimy bardziej i takie, które lubimy mniej. W każdym aspekcie naszego życia to się zdarza. Myślę, że też często jest tak, że przekładamy swoje doświadczenia edukacyjne jako rodzice na dzieci. Więc jak nie lubiliśmy pani od matematyki, a później przechodzimy i ta pani uczy jeszcze nasze dziecko, to mamy takie: o, teraz jej pokażę. Teraz mogę sobie odbić wszystko. Czasami też jest to takie ustawienie. Zwracam uwagę na to nauczycielom, bo mi się też zdarza, że np. ktoś mnie zaprasza na spotkanie z rodzicami w klasach np. 1-3, to jest mój ulubiony przykład. Wchodzę do tej klasy i rodzice siedzą na tych niskich krzesełkach, a mnie prowadzą za biurko. I sobie myślę, że jak ja bym była z drugiej strony i miała tam usiąść jako rodzic, to my go już sadzamy w tej określonej pozycji do siebie. Więc to są czasami takie drobne rzeczy, które już budują pewną atmosferę. I to też jest stawianie pewnych jasnych granic. Też otwartość rodziców, bo z jednej strony to są rzeczy, które robią nauczyciele, ale też są rzeczy, które robią rodzice. Wydaje nam się, że jak przeczytaliśmy coś w internecie, to my już znamy wszystko z tej pedagogiki, już po prostu jesteśmy Alfą i Omegą i my wiemy jak najlepiej nauczyć nasze dziecko pewnych rzeczy. Czasami uwierzmy w to, że nauczyciel również po to kończył tę studia,
że on coś tam wie, da radę. Więc tutaj często są różne rzeczy, które się nakładają. Ale my też mamy dużo przykładów, gdzie na przykład rodzice z nauczycielami funkcjonują naprawdę niesamowicie i grają do jednych bramek, razem tworzą fajne społeczności i można to po prostu fajnie zrobić. To jest taka chęć obu stron do tego, żeby po prostu siebie nawzajem polubić.
Tak, na pewno są takie przykłady. My o nich nie słuchamy, bo o tych przykładach pozytywnych się nie mówi. Kiedyś miałam rozmowę z pewnym dziennikarzem, nagrywaliśmy materiał kryzysowy i ten dziennikarz do mnie mówi przed nagraniem: wiesz co, wy fajne rzeczy robicie, takie pozytywne, można u was dużo fajnych rzeczy usłyszeć, a wy jesteście kompletnie niemedialni, bo nie mówi się o dobrych rzeczach. I to trochę tak jest, że nie mówimy o tych pozytywnych rzeczach. Mamy na przykład taką szkołę, w której nauczyciele wspólnie z rodzicami robili, budowali własnymi rękami takie przestrzenie wyciszenia, spotkań dla dzieciaków w szkole. Mamy inne szkoły, gdzie np. rodzice wspólnie z nauczycielami robią przedstawienia, wymyślają różne rzeczy. I okazuje się, że to jest do zrobienia, tylko że o tych pozytywnych rzeczach dużo mniej mówimy, na nich się nie skupiamy. Nie mówimy o nauczycielach, którzy mają sukcesy ze swoimi uczniami. Bo czasami. to jest dla mnie dosyć zaskakujące, że nauczyciele nie zdają sobie sprawy, ile sukcesów mają w życiu. Bo powiedzmy sobie szczerze, nawet jakbyśmy rozmawiali z rodzicami, to proszę Państwa, bardzo wielu rzeczy wasze dzieci nauczyli nauczyciele.
To nie jest tak, że przez sam przez pobyt w klasie ta wiedza spada z sufitu. Oczywiście dziecko wkłada w to swoją naukę. Często też rodzic siada z tym dzieckiem, ale jednak to nauczyciel jest
tym przewodnikiem. Nawet jak ja rozmawiam z nauczycielami, to oni nie zdają sobie sprawy, że to są ich sukcesy. I to nie muszą być spektakularne rzeczy. To nie musi być to, że każdy z tych nauczycieli ma dostać Nagrodę Nobla. To będą czasami drobne rzeczy, że ten mój uczeń na przykład nauczył się dni tygodnia, że nauczyłem tego ucznia, żeby pomagał koledze w ławce. To są takie drobniutkie rzeczy, które później tworzą tego młodego człowieka. My go później wypuszczamy w świat i jak za ileś lat spotkam tego ucznia, to będę mogła powiedzieć, ok, to była dobra robota. Przyczyniłem się do tego. Ja mam akurat swoich uczniów, których dawno temu uczyłam. I dla mnie jest to niesamowite, że oni są ze mną w kontakcie. Tym bardziej, że ich wychowawcą była przez chyba rok. I to jest fajne, kiedy oni do mnie napiszą na Facebooku: a wie pani co, zrobiłem to i to. Ja myślę sobie, ok, to było tak dawno, że nawet wstyd powiedzieć, jak było to dawno. No i ja piszę do nich, że słuchajcie, super, jestem dumna, że osiągnąłeś to i to w życiu. Ostatnio miałam taką sytuację, że moja była uczennica napisała mi: ja zrobiłam to dlatego, że pani mi to kiedyś w życiu pokazała. Ja sobie myślałam, boże, w ogóle ja ci tego nie pokazywałam w szkole. I nawet zaczęłyśmy o tym rozmawiać. I ona mówi, no nie, bo ja panią obserwuję, widzę, co pani robi. I to zawsze było dla mnie jakimś motorem, że ja mogę być pewnego rodzaju człowiekiem. I to jest ten sukces, że my możemy spojrzeć później na naszych uczniów i znaleźć pewne rzeczy, których my ich nauczyliśmy. My im pokazaliśmy pewne drogi. I to jest zdanie sobie sprawy także przez rodziców, że nasze dzieci uczą się obserwując nas. I rodziców, i nauczycieli. I to jak my do siebie się na przykład nawzajem odnosimy. Że jeżeli ja nie szanuję tej drugiej strony, to moje dziecko też takie będzie. I nie dziwmy się później, że taki jest świat. Więc zauważanie tych bardzo pozytywnych rzeczy, takich drobnostek tego jak sobie nawzajem pomagamy. Jak mamy pewne sukcesy, które razem świętujemy. My mamy taki program szkolnych liderów myślenia pozytywnego. To jest cudowna akcja, gdzie grupy dzieci w szkołach tworzą własne plany tego, co chciałyby zrobić dla swojej społeczności. I to jest niesamowite, że te dzieciaki zauważają rzeczy, które nam dorosłym nie przyszłyby do głowy. I one później same to realizują. I tutaj jest taki przykład szkoły, w której dzieciaki poprosiły nas o wsparcie, o przesłanie balonów, serpentyn i różnych takich dziwnych akcesoriów, ponieważ chciały w szkole, jako cała społeczność, świętować urodziny każdego członka tej szkoły. My byliśmy zachwyceni pomysłem. A jeszcze bardziej byśmy zachwyceni tym, że dzieci pamiętały także o woźnych, o kucharkach, o sprzątaczkach i stworzyły kalendarz urodzin każdej osoby w szkole. I naprawdę te osoby dostawały bukiet balonów, dostawały odśpiewane przez całą społeczność szkolną 100 lat. To jest drobna rzecz. Taka naprawdę minimalna. Ale okazuje się, że to tworzyło klimat tego, że jestem ważna dla całej szkoły. Nie dla jednej klasy, nie dla moich nauczycieli, tylko wszyscy pamiętają o tym, że ja mam urodziny. Pani sprzątaczka była rozwalona tym, jak dostała 100 lat od całej szkoły i tym, że to dzieci o tym pamiętają. To też pokazuje, że oni wiedzą o takich rzeczach. Jak my też dorośli uwierzymy w dzieciaki i damy im taką przestrzeń, że one mogą powiedzieć nam, czego potrzebują I będą mieć dorosłych, którzy ich wysłuchają i powiedzą, słuchaj, chodź, zrobimy to razem. No to już jest połowa sukcesu naszego.
Tych pozytywnych jest naprawdę bardzo dużo. My teraz mamy właśnie takim centrum dla dzieciaków, które otwieramy. I to jest centrum, które będzie skierowane do dzieci w wieku 4-8 maksymalnie. I wiemy, że w miejscu, w którym to będziemy otwierać, dzieciaki potrzebują też takiego wsparcia edukacyjnego. No i stwierdziliśmy, że ok, musimy poszukać jakichś edukatorów. I co było niesamowite, zgłosiły się do nas licealiści, którzy są bardzo dobrzy, uczniowie z bardzo dobrej szkoły warszawskiej. To nie jest takie liceum, gdzie wychodzą wcześniej ze szkoły, więc oni wychodzą dosyć późno, bo kończą przeważnie lekcje koło 16-17. I oni nam powiedzieli ok, my będziemy przyjeżdżać popołudniami i po prostu pomożemy tym dzieciakom w historii, polskim, angielskim i całej reszcie. I zrobimy to wolontariacko. My nie chcemy nawet żadnego zaświadczenia. Po prostu chcemy przyjść i pomóc tym dzieciakom. I co się okazuje, to było inicjatywą jednego z tych chłopaków, który usłyszał, że my to będziemy robić. On powiedział słuchajcie, jest taka akcja, może pomożemy. I okazuje się, że ci młodzi ludzie nie potrzebują niczego nadzwyczajnego, tylko potrzebują tej przestrzeni i otwartości dorosłych. I ok, to dajemy wam przestrzeń, przyjdźcie i róbcie, pomagajcie.
To na pewno. A też jest troszeczkę tak, że my mamy przed sobą tak duże wyzwanie. Bo to jest wyzwanie w obecnych czasach być rodzicem. Nie dlatego, że nasze dziecko jest bardzo wymagające. Jest tak samo wymagające jak każde inne dzieci na przestrzeni wieków. Natomiast my jesteśmy bombardowani tym, jak być najlepszym z możliwych rodziców. Mamy tysiące złotych rad i ciężko jest wybrać i podołać temu, żeby być tą najlepszą wersją rodzica. Wszyscy nas oceniają dookoła i oceniają nas też. Często rodzic czuje się oceniany przez to, jakie jest jego dziecko. A dzieci będziemy mieć różne. Nasze dzieci będą mieć bardzo różne wyzwania. Jedno dziecko będzie miało może spektrum autystyczne. Inne będzie miało ADHD. Inne będzie miało jakąś wadę słuchu. Nasze dziecko będzie indywidualne. My też jako rodzic musimy poszukać swojego sposobu na to, jakim chcemy być rodzicem. Co chcemy? Nie iść za całą modą i nagonką, że to musi być tysiąc lekcji dodatkowych i tak dalej. Może lepiej posiedźmy w domu razem? Poróbmy coś kompletnie innego.
Oczywiście.
Jak pracuję z rodzicami, to rodzice, co jest zabawne, rodzice już od razu wiedzą, że ich dziecko nie będzie grało w piłkę nożną. Nie będzie, bo ja nie lubię piłki nożnej. Ono nie będzie grało w piłkę nożną. Ja zawsze się śmieję, że wtedy na pewno się zdarzy tak, że to dziecko będzie chciało grać w piłkę nożną. To jest taka spełniająca się przepowiednia, że to do nas powróci. I czasami też nie idziemy za tym dzieckiem. My bardzo chcemy, żeby to dziecko było jakieś. My też nie zdajemy sobie sprawy, często uczulam na to rodziców, że my żyjemy w takim świecie sukcesu. I my się dobrze czujemy. Myślimy, że to jest bardzo fajne, kiedy naszemu dziecku opowiadamy o naszych sukcesach. To jest proszę państwa bardzo trudne dla dziecka. Jeżeli mam rodzica, który jest chodzącym sukcesem, który opowiada mi, jak to on zrobił to tamto itd. I że jakbyś chciał być taki jak mama albo jak tata, to musisz to, to i to. To my wkładamy to dziecko w taki wzorzec, że my jesteśmy tym wzorem niedoścignionym. Że jeżeli jemu się coś nie uda, to co będzie? Może jeszcze będziemy rozczarowani tym, że on może chce czegoś innego. Gdzie tak naprawdę wystarczyłoby, żebyśmy posłuchali naszego dziecka, nie zakładali jakie ono ma być, tylko popatrzyli, jakim ono chce być, jakie ono ma marzenia, co go kręci w życiu, co sprawia mu przyjemność. Też nie popadali w taką skrajność, bo tutaj też jest ta druga skrajność, że my dajemy bardzo dużą wolność i brak zasad dzieciom. I to niby fajnie, tylko później nie dziwmy się, że nagle mamy takie dzieci, które w wieku 28 lat nadal będą przywozić pranie do mamy. No bo tutaj musimy z jednej strony dać mu wolność np. wyboru zajęć dodatkowych, ale niech ono ma obowiązki w domu. Bo to są rzeczy, które się muszą uzupełniać, tak? Natomiast naprawdę dzieciaki bardzo dobrze się znają i tylko czasami tam można coś podpowiedzieć i to wystarczy dobrze obserwować to dziecko.
Pewnie. Jest nam fajnie, kiedy możemy nasze dziecko chwalić. Ja zakładam, że w każdym dziecku są rzeczy, które można chwalić, nawet jak nam się wydaje, że o Jezu, rozrabia i coś tam robi. Ja też często uczulam rodziców, że zanim zaczniesz narzekać, pomyśl, co ty robiłeś, jak byłeś w jego wieku. Pomyśl tak naprawdę szczerze o sobie, a nie tak, o, taki byłem fajny, nigdy mi się nic nie zdarzało. I też czasami nawet powiedzenie dziecku, że okej, ja w twoim wieku też robiłem różne, dziwne rzeczy. Czasami też popełniałem błędy. Ja zawsze mam takie podejście, że największym sukcesem dla rodzica jest to, kiedy nasze dziecko przyjdzie do nas z każdą sprawą w swoim życiu. Nawet jeżeli wie, bo to nie chodzi o to, że my mamy być najlepszym przyjacielem, poklepać i rozwiązać problem za dziecko, tylko niech dziecko wie, że będzie musiało ponieść tego konsekwencje, że nawet będziemy na niego źli, że może nawet tupniemy nogą czasami, ale że my i tak będziemy przy nim. Że go nie zostawimy w tej trudnej sytuacji, ale że to jest jego rzecz, którą on musi jednak wziąć na barki, jeżeli coś zrobił. I to jest wtedy największy sukces, że to dziecko przychodzi do nas i mówi: wiem, że będziesz zły, ale co mam dalej zrobić? I to jest taka inwestycja w naszą przyszłość. Też spędzanie czasu z dziećmi, to jak my ten czas budujemy. Mi ostatnio mój syn powiedział, że rzeczą, którą na przykład on bardzo pamięta, i to było dla mnie bardzo miłe, że pamięta, że jak był mały, to graliśmy razem na PSie w określoną grę. Mieliśmy taką grę i to jest prawda. Mieliśmy taką grę, w którą graliśmy tylko razem. Ja nie jestem fanką grania, ale wiedziałam, że dla niego jest to fajne. Więc my w tę grę graliśmy razem. I on do mnie mówił, mamo, ja to do dzisiaj pamiętam, że ty nawet wieczorami ze mną siadałaś i grałaś ze mną. No i ostatnio też ją wyciągnęliśmy i pograliśmy sobie razem. I to jest fajne, że są takie chwile, kiedy my byliśmy razem. Kiedy to dziecko wie, że to był czas tylko i wyłącznie dla niego. Czyli może być gra na na PSie, może być to kompletnie coś innego. I to jest coś, co się buduje latami. Bo to nie da rady, że my nagle… Ja miałam taką sytuację, że mi jedna z mam powiedziała, no tak, wie pani co, bo mój syn ma już 17 lat, no ja stwierdziłam, że moglibyśmy zacząć ze sobą częściej rozmawiać. I ja miałam takie: a do tej pory to co? No nie, bo wie pani, bo wcześniej to nie było z nim o czym rozmawiać. Ok, chyba nie do końca. No i też wtedy nie oczekujmy. Jeżeli czegoś nie zbudowaliśmy wcześniej, to nie zbudujemy tego. Tym bardziej w okresie dorastania, proszę państwa, to byłby jakiś cud. Bo to musimy zbudować wcześniej. I wtedy mamy tę pewność, że to będzie nam procentowało. I tak samo jest też w relacjach w szkole. Że jeżeli ja z moimi uczniami zbuduję fajną relację, i tutaj nie muszę być najlepszym kumplem, bo to jest też bardzo błędne myślenie zarówno rodziców, jak i trochę nauczycieli niektórych, że ja mam być kolegą. Ja nie mam być kolegą. To nie jest moja rola. Ja mam być przewodnikiem, mam być wsparciem, mam być drogowskazem pewnych rzeczy. Ja mogę być fajny, ale to nie znaczy, że ja muszę z wszystkimi być na ty i nie wiadomo co robić. Czasami mogę się dobrze bawić, bo to jest ok. Ale wiem, że są pewne jakieś zasady u mnie. I nawet jak sobie pomyślimy o swoich nauczycielach, to z perspektywy lat, my pamiętamy tych nauczycieli, którzy od nas wymagali. A nie tych, którzy byli z nami na ty i było fajnie i na lekcjach nic nie robiliśmy. Więc tutaj potrzebny jest taki jasny balans w tym.
Wiesz, to w ogóle jest tak, my to też widzimy. Mamy taki program, nie lubimy tej nazwy, ale powiedzmy, że to jest program naprawczy. Staramy się tego tak nie nazywać, gdzie wchodzimy do klas. Pracujemy z klasą, to jest dosyć długi program, on trwa cały rok szkolny. Spotykamy się cyklicznie i tutaj nasi specjaliści pracują z zespołem klasowym nad integracją, trochę poznaniem siebie, różne rzeczy w zależności od klasy, od tego, co jest potrzebne. I my tam nalegamy, że wychowawca musi być elementem pracy na tych warsztatach, jest elementem tej grupy. I bardzo często spotyka się to z takim: ale jak? Jeżeli ja nie jestem elementem tej grupy, ja nie wchodzę w te relacje, ja nie jestem w czasie, kiedy oni się ze sobą integrują, poznają, kiedy przepracowują trudne rzeczy też dla siebie, kiedy uczą się siebie nawzajem, to jeżeli mnie jako wychowawcy nie będzie w tym procesie, to ja nigdy nie stanę się elementem tej grupy. I to nie chodzi, że ja mam być z nimi na ty i właśnie wchodzić w jakieś bardzo przyjacielskie relacje, ale oni muszą widzieć, że ja tam jestem. To nie jest tak, że jest klasa i nauczyciel, tylko ja jestem elementem tej klasy. I widzimy to w klasach, w których na przykład nauczyciel bierze w tym udział, taki czynny, jest na wszystkich zajęciach itd. Jaka jest niesamowita zmiana, że po roku tego programu, czasami nawet wcześniej już, my widzimy, że nauczyciel przychodzi, oni nagle do mnie przychodzą, oni mówią mi o swoich wyzwaniach, mamy w ogóle kompletnie inny kontakt. Nawet jak są jakieś rzeczy, z którymi oni sobie nie radzą, to mają już tę łatwość przyjścia do mnie i powiedzenia: ja tutaj potrzebuję wsparcia, albo coś się u nas dzieje. A więc ja się dowiaduję też jako dorosły dużo wcześniej o pewnych rzeczach i mogę im pomóc. Także tutaj po prostu tylko nasza chęć na tę otwartość.
To jest tak, że spotykamy się cyklicznie na warsztaty. Na początku jest tak, że nauczyciele, przeważnie wychowawca, ale także nauczyciele wypełniają nam ankietę dotyczącą klasy. I tutaj my poznajemy, jakie są wyzwania, co się dzieje. Wtedy możemy klasę do takiego programu zakwalifikować, zobaczyć, czy on będzie adekwatny do tego, co jest w tej klasie. I to jest też ważne, żebyśmy wiedzieli o różnych rzeczach, które czasami są w tych klasach. A więc, że np. wiemy o tym, że były jakieś konflikty, jakieś rzeczy się wydarzyły wcześniej w zespole klasowym. I następnie tak naprawdę wchodzimy na superwizję, a więc obserwujemy sobie też klasę na różnych zajęciach, nie tylko na zajęciach z wychowawcą, tylko także na zajęciach, gdzie nie ma wychowawcy, gdzie są inni nauczyciele. Przeważnie prosimy o wskazanie lekcji, które są według nich najfajniejsze, gdzie klasa bardzo dobrze się zachowuje itd. Ale też takie, które są według nich najtrudniejsze. Czasami się okazuje, że według nas, jak obserwujemy klasę, jest odwrotnie. Różne tam wychodzące rzeczy. I następnie wchodzimy na zajęcia. I te zajęcia, my się staramy, żeby odbywały się tak co 3 tygodnie. I przebieg zajęć jest trochę znormowany programowo, natomiast my bardzo pracujemy na procesie. A więc patrzymy co się dzieje. I nasi specjaliści starają się dopasowywać do grupy i do tego, co w tej grupie się dzieje. Przeważnie jest tak, że mamy trenera, pedagoga, ale dodatkowo jest także wsparcie psychologa, jeżeli jest taka potrzeba. I wsparcie mediatora, jeżeli są takie problemy mediacyjne w zespole. Na tych zajęciach staramy się, żeby uczestniczył zawsze wychowawca lub pedagog, psycholog szkolny, żeby też na terenie szkoły, ponieważ my nie jesteśmy na terenie szkoły cały czas. I nigdy tak nie będzie. Bo nie da rady, musielibyśmy się klonować. Dlatego staramy się, żeby były osoby w szkole, które uczestniczą w tym procesie. I z jednej strony później one mogą już korzystać z tego co same zobaczą i nauczą się w tym procesie. I my tutaj oddajemy naszą wiedzę i mówimy bierzcie i działajcie już sami. A z drugiej, żeby one widziały, jak idzie proces w tej grupie, co wychodzi w tej grupie i żeby w razie czego one też mogły reagować na bieżąco na to, co się dzieje. Są spotkania superwizyjne także dla tych nauczycieli, którzy pracują z tą klasą, więc my też omawiamy co się zmienia, jak się zmienia, spotkamy się z rodzicami, jeżeli jest taka chęć z rodzicami, żeby też porozmawiać. No i przeważnie jest tak, że po roku, czasami nawet szybciej, kiedy widzimy, że już jest koniec tego procesu, że wszystko fajnie poszło, to te dzieciaki same pytają, czy one mogą zostać. Że one chciałyby mieć te rzeczy dalej. No i tutaj my już oddajemy trochę pałeczkę wychowawcom, oczywiście wspierając wychowawcę czy pedagogę szkolnego do tego, żeby oni pracowali już sami. Żeby dostawali od nas gotowe narzędzia, pewne ścieżki, ale żeby oni już pracowali z tą młodzieżą. Właśnie dlatego też uczestniczy w tym wychowawca, bo on się uczy również tego. Przeważnie te zajęcia mają też bardzo zamkniętą formułę. W sensie my staramy się, żeby one były w pewnym sensie bezpieczne dla młodzieży. A więc wprowadzamy pewien tryb działania, a więc zawsze zajęcia zaczynają się od czegoś. Na przykład od jakiegoś koła, gdzie rozmawiamy z czym zaczynamy dzisiaj, co kto ze sobą przyniósł na te zajęcia. Później się odbywają pewne ćwiczenia i tak dalej. I kończą się też czymś, co jest dla dzieciaków powtarzalne. To też uczy tego, że później na przykład na lekcji wychowawczej ja mogę te same rzeczy wdrożyć. Mi jest prościej wtedy przyzwyczaić młodych ludzi do tego, że na przykład zawsze o czymś mówię. Zawsze coś mi się powtarza. I oni się uczą, że to już później jest taka trochę bezpieczna przestrzeń, tak? Że ja wiem, że ja mogę to powiedzieć, że to się nie wiąże z jakimiś strasznymi konsekwencjami. Ja mogę zacząć z tym, że na przykład dzisiaj jest mi źle. I jak mam ochotę, to powiem dlaczego. Jak nie mam, to nie powiem. I to jest ok. A my też jako dorośli widzimy wtedy dlaczego to dziecko w pewien sposób funkcjonuje. Więc tutaj ten program ma fajne rzeczy, które wnosi. I też jest takim bardzo elastycznym programem. Bo my też trochę podchodzimy do tego tak, co nie jest popularne w profilaktyce, że profilaktyka musi być elastyczna. Bo my mamy różne problemy i różne podłoża tych problemów. I to nie jest tak, że zawsze to samo zadziała. I że ja przyjdę na przykład na 3 godziny i poprowadzę zajęcia na temat tego, jak nie być agresywnym w klasie. I po 3 godzinach już agresji w klasie nie będzie. To kompletnie się nie uda. I też dobieranie tego do grup wiekowych, do tego, jakie mamy dzieciaki w klasie, do tego co one lubią. My często idziemy za tym, co dzieciaki kręci. Więc mamy takie klasy, gdzie na przykład dużo pracujemy z grami. Jak już wiemy, że tam jest jakaś ekipa, która gra w jakiejś gry i tak dalej, to my już dobieramy trenera takiego, o którym wiemy, że on też kiedyś grał. I jak on przyjdzie i powie: słuchajcie, a znacie taką gierkę? Bo wiecie, bo tutaj działa to i to, a w ogóle to znacie taką… I to robi wow. Czyli wy też coś kumacie! Więc to też jest taka elastyczność tego, żeby czasami pójść za nimi, żeby czasami zmienić niektóre ćwiczenia pod takim kątem, co będzie dla nich bardziej interesujące, co bardziej ich wkręci. I to fajnie działa dla nich.
Tak, to jest taka elastyczność, ale też mam wrażenie, że wcale nie jest tak, że młodzi ludzie potrzebują jakichś fajerwerków. Bo my czasami mamy wrażenie, że idziemy w taką edukację, że muszą być jakieś prezentacje, jakiś sprzęt nowoczesny i tak dalej. Nie zawsze. Czasami wystarczy kartka papieru, piłka i możemy już mieć super lekcje. My też czasami ćwiczymy takie kreatywne podejście i wymyślanie, na przykład zadajemy nauczycielom, oni tego nie znoszą, takie zadanie na kreatywność, że na przykład jeżeli ja mam mieć lekcję powiedzmy o prądzie z fizyki, to żeby wzięli sobie jakąś książkę, otworzyli ją na chybił trafił i na przykład wzięli piąte słowo od góry. I żeby spróbowali jakoś to słowo, to coś, co pod tym słowem się kryje, połączyć z tematem swojej lekcji. I wymyślili lekcję kompletnie inną. Oczywiście na początku to budzi trochę takie o Jezu, co wy wymyśliliście, ale później to trochę daje też taką otwartość dla mnie. Bo wyobraźmy sobie, że jesteśmy nauczycielem, który prowadzi codziennie te same lekcje.
Bardzo trudne. I teraz jeżeli ja nagle mogę coś zmienić, mogę coś zrobić kompletnie inaczej, mogę zaszaleć, muszę się trochę wysilić, bo muszę przygotować jakieś materiały, ale może to też w końcu sprawi mi frajdę. Mi jako nauczycielowi, tak? A jeżeli mi to sprawia frajdę i jeżeli ja o czymś mówię z zaangażowaniem i uczniowie widzą, że mnie to kręci, to ich też to zacznie kręcić. Bo jest nam wtedy łatwiej kogoś zarazić tą pasją. Są nawet takie badania międzynarodowe, które pokazują, że jeżeli ja nie lubię danej części tematu, którego uczę, to uczniowie też go nie będą lubili i go się dużo gorzej nauczą. Głównie to wychodzi przy przedmiotach ścisłych. Jeżeli ja czegoś nie lubię, to uczę tego w kompletnie inny sposób. Nawet jak sami o tym mówimy. Jak mamy coś, co nas kręci życiowo, jest naszą pasją, to potrafimy o tym opowiadać i w ogóle wkręcić ludzi dookoła. A jeżeli jest tak, że niekoniecznie, no to też to nam nie wychodzi. I uczniowie w to bardzo fajnie wchodzą. Czasami też danie uczniom, żeby oni przygotowali taką lekcję. Niech oni to połączą z czymś, co lubią. Niech powiedzą o tym temacie jakkolwiek inaczej. I tutaj o dziwo też my to widzimy w takich standardach, które mamy, gdzie nam się wydaje, że na przykład to jest strasznie nudne, że damy im do czytania jakąś lekturę, której nikt nie lubi. Nie będę wymieniała tytułu. Każdy teraz może sobie wymyślić, jakiej nie lubi. Mi jedna przychodzi od razu do głowy. Ale nagle się może okazać, że jak my im powiemy: słuchajcie, ok, opowiedzcie o tym w jakiś sposób, połączcie to z waszą pasją. To nagle się może okazać, że to jest kompletnie coś innego. I że oni w ogóle poczują, że to jest nawet ciekawe. Wychodzimy z jakichś standardów myślenia.
Tak, ja pamiętam, że kiedyś miałam takie zajęcia z klasą, która mnie zafascynowała. Oni w ogóle mieli ze mną zajęcia, bo to była kryzysowa sytuacja i oni byli bardzo niechętni. Po czym się okazało, że te zajęcia ze mną to są chyba piąte z serii i na każde przychodzi kolejny specjalista i z nimi coś ma wypracować i oni mieli już takie, ok, dobra, ile będziemy o tym rozmawiać. I ja pamiętam, że było ciepło i mówię do nich, wiecie co, a może pójdziemy na twór. I oni tak patrzyli na mnie, co? A ja mówię, no bo macie taki duży plac w tej szkole, widziałam tam drzewa są fajne. Ja bym poszła sobie posiedzieć na trawie. Możemy w ogóle nie rozmawiać. I my poszliśmy na tę przestrzeń zieloną. Ja miałam jakąś piłkę, pograliśmy chwilę w tę piłkę, po czym usiedliśmy pod tym drzewem. I oni pytają: czy będą musieli rozmawiać? Ja mówię: nie. Wytrzymali 10 minut. Tylko, że to oni mieli już tę chęć porozmawiania. I oni tę rozmowę de facto rozpoczęli. Pokazali jej kierunek. Z trzy razy się mnie zapytali, czy nie przeszkadza mi, że oni chcą o tym pogadać. Ja mówię, nie, jak chcecie to okej. I okazuje się, że zmienienie tylko tej przestrzeni, już to, że nie siedzimy w ławce, już dało inną perspektywę tego, jak my możemy o czymś porozmawiać. Także czasami takie drobne zabiegi, takie rzeczy, które nie wymagają od nas niesamowitych nakładów. Samo to, że czasami mamy ucznia, który na przykład nie chce. No to niech nie bierze udziału.
No może nie chce. I o dziwo przeważnie jest tak, że jak my temu uczniowi odpuścimy, to on w którymś momencie już sam chce. Bo jeżeli zobaczy, że inni wchodzą w pewne rzeczy, że się dobrze bawią, że coś się fajnego dzieje, to on chce być częścią tego. Oczywiście my musimy mieć tutaj uważność na to, żeby zobaczyć w którym momencie on już by chciał, a nie wie jak dołączyć. Oczywiście to zależy od dziecka, bo to też nie jest złoty środek, tak? Ale szukanie takich czasami prostych rozwiązań, tak? Ja kiedyś na jednej radzie pedagogicznej powiedziałam i nauczyciele się strasznie z tego śmiali, że nauczyciel ma jeden obowiązek. Każdy uczeń musi myśleć, że nauczyciel go lubi.
My możemy nie lubić jakiegoś ucznia, ale my nigdy nie możemy dać temu uczniowi odczuć, że my go nie lubimy. Bo jeżeli ten uczeń poczuje, że on jest w jakiś sposób nieakceptowany przez nauczyciela, to on nie będzie się lubił uczyć naszego przedmiotu. Młodzi ludzie, i tak samo my, uczymy się od ludzi, których lubimy i którzy wiemy, że nas akceptują i lubią. Jeżeli ja mam kogoś, kto daje mi odczuć, że jestem dla niego w jakikolwiek sposób istotny, ważny, to chce mi się od niego uczyć.
A jeżeli ja czuję, że ta osoba mnie nie lubi, nie akceptuje jakiejś części mnie, śmieję się ze mnie, to ja nie będę się uczył jego przedmiotu. Tzn. będę się uczył, ale ja się tego nie nauczę. Nie będę tak zaangażowany w ten proces. Będę stawał się tym, kogo ten nauczyciel chce we mnie widzieć. I to jest trudne, bo my mamy bardzo różne dzieciaki w klasach. I też ludzi mamy różnych. I to tak samo jest w miejscu pracy. Jeżeli ja kogoś nie lubię, to powiedzmy sobie szczerze, jak daje odczuć, że kogoś nie lubię, to ta atmosfera gęstnieje. Nawet u nauczycieli w pokoju nauczycielskiej. Jeżeli my damy sobie tę przestrzeń, że po prostu moim zadaniem jest to, żeby mój uczeń czuł się najlepiej, jak się da na mojej lekcji. Bo wtedy ja też będę się czuł najlepiej. Bo on będzie mi dawał to, co ja mu daję. I to wystarczy. Czasami też takie skupienie się na tym, że uczeń przynosi ze sobą do szkoły bardzo dużo różnych rzeczy. My tego nie wiemy często, co on przynosi. I to, że on patrzy w okno, nie uważa, nie ma lekcji, może za tym się kryć dużo innych rzeczy. I takie skupienie się na tym, żeby spróbować dowiedzieć, co tam się dzieje. Też wymieniać się wiedzą z innymi nauczycielami. To jest na przykład bardzo często w czasie superwizji, o której rozmawiałyśmy. Na przykład rozmawiamy o uczniu, który sprawia problemy na lekcjach, i często jest tak, że nagle zgłasza się nauczyciel, u którego tego nie ma. I wszyscy zastanawiają się, jak to nie ma. Przecież on tutaj rozrabia itd. Okazuje się, że ten nauczyciel jeden czasami wie o czymś, o czym reszta nie wie. Albo ma jakiś sposób, ma jakieś hasło, ma coś, co tego ucznia inaczej odblokowuje. I wystarczy się spotkać i o tym porozmawiać. Oczywiście często nie ma na to czasu w pracy nauczycieli, żeby spędzić ze sobą tak czas, żeby pogadać. I tutaj superwizja się ekstra sprawdza. My możemy sobie pogadać i zobaczyć, co tam się dzieje.
Znaczy ja bym wolała, żeby jednak czasami coś w pracy zaskoczyło, chociaż ja może nie chciałabym mieć więcej zaskoczeń w pracy niż mam. Ale myślę, że tak. Ja też znam dużo nauczycieli wspaniałych, którzy robią takie małe rzeczy. Takie, na które na przykład ja bym nie nie wpadła, że to akurat może być tym, co jest najfajniejsze dla uczniów. I się okazuje, że to jest ten sposób dotarcia do tego ucznia. Na przykład mamy taką nauczycielkę, która do swojej klasy, sali, w której pracuje, przyniosła mikrofalówkę i czajnik elektryczny. I na moje pytanie, w jakim celu ona mówi: no bo czasami mamy taką umowę z moimi uczniami, szkoła średnia, że jak mamy jakąś tam lekcję powtórkową, to robimy sobie popcorn.
Co?! No zrzucamy się i kupujemy popcorn do mikrofalówki… A czasami jest też tak, że na przykład uczniowie są u mnie na dziewiątej godzinie lekcyjnej i na przykład chcą… Kiedyś uczennica mówi: czy moglibyśmy sobie zrobić kisiel z torebki? Ja na nią patrzę i mówię: słuchaj, co ty mi opowiadasz? A ona mówi: a co mi to przeszkadza? Jeżeli później mi ta lekcja idzie fajnie i oni wiedzą, że czasami mogą ze mną te rzeczy zrobić, to dlaczego nie?
Tak. Oczywiście to mogą być różne rzeczy. Bo akurat mamy też taką nauczycielkę, która na przykład mówi do nas, że kiedyś na zajęciach, też w szkole średniej, na prawie, uczennice ją poprosiły o zajęcia dotyczące mobbingu w miejscach pracy. Weszli w ten temat i ona mówi, a wiecie, później zrobiłam takie zajęcia artystyczne, bo one też chciały jakby tak popracować na tym, jak one się czują ze sobą i tak dalej. Co? A ona mówi, no a dlaczego nie? Fajnie, przynieśliśmy jakieś farby. Ja mówię, ale malowałaś z nimi farbami, na foliach? Tak, no i później zrobiliśmy wystawę z tego w szkole i one były jakby dumne z tego, że to otworzyło też jakiś temat do rozmowy z nimi, młodymi ludźmi o rzeczach, które dla nich były wyzwaniem. Więc czasami się okazuje, że my nie potrzebujemy nie wiadomo czego. Tylko takiego wysłuchania tego co się dzieje, tak? Oczywiście my też wiemy, że często jest problem z pomocami. I to nie tymi pomocami, bo myślę, że to jest to jest trochę problem w naszej edukacji, że my mamy w szkołach tablice multimedialne, mamy jakieś sprzęty różne, laboratoria i tak dalej. Ale przestaliśmy pracować prostymi narzędziami, których bardzo brakuje dzieciakom. A które rozwijają kompletnie inną wrażliwość i inaczej budują zespoły. A więc na przykład wystarczy czasami właśnie wziąć farby, kredki, papier, jakieś inne różne rzeczy i nagle się okazuje, że jest pewien wiek, w którym dzieciaki już tego nie robią. I to są takie rzeczy, których oni oduczyli się kompletnie. My ich oduczyliśmy, bo my nagle stwierdziliśmy, że oni, jak idą do klasy na przykład szóstej, to już są prawie że dorośli. I takie rzeczy to tylko na plastyce. I już koniec, jakby nigdzie więcej nic nie robią. I nagle się okazuje, że jak my przychodzimy na zajęcia i ja wchodzę do klasy pierwszej liceum i mam filc, brokat, cekiny i różne inne dziwne rzeczy i oni patrzą, na początku mówią, ale co pani nam tutaj przyniosła, nie? Najśmieszniej, że przeważnie chłopcy bawią się najlepiej. Bo nagle się okazuje, że oni mają tę przestrzeń, w której oni mogą też te rzeczy popróbować, tak? Mogą poszyć jakieś rzeczy, mogą stworzyć jakieś plakaty, cokolwiek sobie tam wymyślimy. I to jest trochę innego rodzaju praca, tak? Że my nagle możemy. I z jednej strony to jest proste, a z drugiej strony my też często wiemy od nauczycieli, że oni nie mają tych prostych pomocy. My akurat wysyłamy do naszej szkół pomoce do pracy, więc na tyle na ile jesteśmy w stanie, to wysyłamy im także pomocy plastyczne. Bo często tego brakuje. I to jest taka najprostsza rzecz. A to się okazuje, że też wystarczyłoby po prostu czasami popracować troszeczkę inaczej. Są też takie programy, my mieliśmy takie badanie dotyczące ukrytego programu szkoły. I to bardzo polecam, żeby Państwo sobie przemyśleli też jaki my mamy program ukryty. A więc czego my uczymy dzieciaki nieświadomie. I to jakby każdy proces edukacyjny, ma taki ukryty program i my na co dzień się nad nim nie zastanawiamy, że on istnieje. I dla mnie było to bardzo ciekawe, kiedy od dzieciaków usłyszałam różne rzeczy, które w ich edukacji są ukryte. I dorośli nie wiedzieli, że oni tego ich uczą.
Dzieci wiedziały, że są tego uczone w szkole w sposób nieformalny. Że to nie jest na lekcji uczone, tylko jest uczone przez to, jak funkcjonujemy w szkole. Dla mnie najbardziej chyba takim smutną rzeczą było, że dzieci z klas starszych, tak mniej więcej od piątej klasy, uważały, że one się już nie mogą bawić. I naprawdę uczyła ich tego szkoła.
To było dokładnie powiedziane, dokładnie dzieci mi pokazali, w którym momencie one są tego uczone. Uczy tego każda szkoła w Polsce, myślę, nieświadomie. Jak wyjdziemy przed szkołę, albo za szkołę, i mamy przestrzeń szkolną, mamy plac zabaw. Plac zabaw zawsze jest dostosowany do dzieci młodszych z klas 1-3.
Klasy 4-8 nie mają przestrzeni swojej. Nie mają rzeczy, sprzętów, gdzie one mogą się bawić. Więc uczniowie wprost potrafili to powiedzieć. Proszę Pani, my już się nie możemy bawić, bo jeżeli ja wejdę na ten plac zabaw, to na mnie nauczyciel nakrzyczy, bo to jest plac zabaw dla młodszych dzieci. No i tak się dzieje, tak? Starsze dzieci nie mają tam wchodzić, bo coś zepsują, bo są za duże itd. Ale nie mamy przestrzeni, która jest do zabawy dla starszych dzieci. Więc co robią starsze dzieci? One mi wprost powiedziały to, że dla nich są ławki, jakieś takie miejsca, gdzie się mogą ukryć. Ale one wtedy mogą zapalić papierosa, pogadać, obgadać, posiedzieć na komórce. One już nie wchodzą w zabawę. Bo już są za duże, żeby się bawić.
Oczywiście. Pamiętam nawet, jak jeden uczeń mi powiedział, że jak my kiedyś chcieliśmy się bawić w ganianego, to nauczyciele na nas nakrzyczyli, że jesteśmy jakby duzi i biegamy i zagrażamy tym małym dzieciom, bo biegamy tam na placu. Ja miałam takie trochę okej, macie rację. Że my już wymagamy od nich, że oni już się nie bawią.
Tak. No i teraz oni wchodzą w ten utarty wzorzec dorosłego. No bo co robi dorosły? Dorosły też się nie za bardzo bawi. No więc oni uczą się tego, że oni teraz siadają na ławce i tam sobie coś robią. Czasami są to takie programy, z których my sobie nie zdajemy sprawy. Dużo mieliśmy takich warsztatów, gdzie odkrywaliśmy różne rzeczy, bo to jest akurat jeden z przykładów. Tam były bardzo różne rzeczy, które dzieciaki nam wskazywały, dotyczące stołówki, jedzenia, szatni, w ogóle różnych rzeczy, które się dzieją. Też tego, jak nauczyciele pewne rzeczy im przekazują i co wtedy ich uczą. Więc nagle się okazywało, że nieświadomie my w szkole uczymy ich bardzo wielu rzeczy. Takich, których nie chcielibyśmy, bo później chcielibyśmy, żeby te dzieciaki potrafiły się razem fajnie bawić. Ale kiedy miały się tego nauczyć?
I to jest jakby takie spojrzenie na to, że my różne rzeczy różnie uczymy. My mamy taką szkołę, gdzie kiedyś, ja się śmiałam, sama byłam przez dzieciaki w to wkręcona, że oni byli nauczeni przez swoją wychowawczynię, że jak przez cały miesiąc coś zrobią, to idą razem na tor z wrotkami. Ja byłam u nich na zajęciach, jakichś nowych kompetencji ich uczyłam. I mówią, że niełatwo jest się uczyć nowych rzeczy. Ja mówię, no nie łatwo. I oni do mnie mówią tak: a czy pani umie jeździć na wrotkach? Nie i kompletnie nie mam zdolności do takich sportów. To my panią nauczymy. To jeżeli my się nauczymy tego, co pani chce, żebyśmy się nauczyli, to czy pani się pójdzie z nami nauczyć na wrotkach? Trudno, raz się żyje. I co było fajne, że oni naprawdę weszli w ten proces. Ale jeszcze fajniejsze było, że oni mówią do mnie, ale naprawdę pani pójdzie z nami na wrotki? Ja mówię, no słuchajcie, no już obiecałam, to ja nie mogę się teraz wycofać. Na pewno zobaczycie, że ja padam lepiej niż wszyscy wy. Ale to była też dla nich taka fajna przestrzeń. Zobaczenie tego, że dorosły też może się czegoś nauczyć od nich. Że oni mogą mnie czegoś nauczyć. Nie udało im się do końca, ale podjęli wyzwanie.
Oczywiście, że tak.. Ja ostatnio miałam taką rozmowę z nauczycielką starszej daty, że ona nie ogarnia komputerów. Mówi tak do mnie, wiesz, ja tak ogarniam, co muszę. Ale jak mi się coś tam zawiesi, to ja już nie wiem, co tam dalej robić. I ona uczy w liceum. I mówi, że wiesz co, ja się denerwuję. Mogłabym poprosić synów, ale oni jej kręcą nosami itd. Znalazła taki sposób, że ona prosi swoich uczniów. Oni założyli jej profil na Instagramie, bo mówi, bo ja bym chciała zobaczyć te zdjęcia, ale nie wiem, jak to się robi. To my pani założymy. Wiesz, jak oni się dobrze czują. Bo ja przychodzę i mówię, tutaj mi coś nie działa. A ja pani to zrobię. Ale dzięki temu, oni też, jak czegoś nie wiedzą, to przychodzą do niej. Ja im wprost powiedziałam, ja jestem starszą panią. Ja tego nie umiem już. Wy musicie mi tu powiedzieć. Łącznie z tym, że oni jej pomagali, bo wypełniała jakieś dokumenty, a ona mówi, boże, nic nie mówiłam. Ale chłopaki mi powiedzieli, my to umiemy, my pani pokażemy. Więc pokazanie im, że oni też mogą nas czegoś nauczyć. Że to jest ok, że my się też nawzajem od siebie uczymy. I to też dobrze działa na edukację. Bo oni też się czują wtedy potrzebni.
Tak, to na pewno. I to też jest takie, że teraz jest trochę inaczej, niż było kiedyś. Że my mamy mniej okazji jako dorośli i mniej czasu. Bo też ta ilość obowiązków, które jest też na nauczycielach jest bardzo duża. Powiedzmy sobie szczerze, bo my często też jako rodzice nie widzimy tego wszystkiego, co on robi. Ile on musi wypełnić dokumentów, ile on rzeczy ma dodatkowo do zrobienia. Więc u niego ten czas, kiedy on się może skupić na uczniu jest bardzo ograniczony. Więc tutaj też szukanie takich możliwości, kiedy my jednak możemy bliżej poznać tego ucznia. Kiedy mamy opcje porozmawiania też z rodzicem, też takiej otwartości na to, że ja mogę też pewnych rzeczy nie zauważać. Bo jednak kiedyś dużo więcej widzieliśmy o tych osobach. Ludzie mieli na to więcej czasu, więcej przestrzeni. Teraz zabiera nam to papierologia, która się raczej nie zmieni. Musimy się przyzwyczaić.
Ja uważam, że nie. To jest tylko otwartość nasza. Ja wiem, że my bardzo lubimy narzekać na nasz system. To jest taka tradycja w Polsce. I oczywiście są w tym systemie rzeczy, które można by było zmienić. Natomiast ja też, trochę pracując w różnych systemach edukacyjnych poza Polską, to myślę, że tak naprawdę mamy całkiem niezły ten system. W sensie takim, że my mamy rzeczy, które należałoby zmienić, nad którymi należałoby popracować, ale mamy niesamowitą kadrę, która jest super zapleczem. I mamy dosyć wysoki poziom edukacji. I to jest jakby fajna rzecz. Oczywiście są rzeczy, które można by było inaczej, lepiej i tak dalej. Ale jeżeli ktoś chce, to naprawdę ja myślę, że tutaj nauczyciel ma dużą dowolność. Oczywiście są podstawy programowe. To jest pytanie wtedy, czy wiemy czym jest podstawa programowa, czym podręcznik, bo to są dwie różne rzeczy i często gdzieś tam mamy problem. Natomiast rzecz, która jest w naszym systemie, to jest to, że my go bardzo chętnie zmieniamy bez przemyślenia tej zmiany. I to jest myślę, że największa bolączka w Polsce. Ja to co obserwuję na systemach skandynawskich, gdzie zmiany są długofalowe. One są bardzo mocno przemyślane, są konsultowane szeroko i wdrażane bardzo ostrożnie, żeby jednak nie działać ad hoc. My mamy inny system, my lubimy zmiany. Zobaczmy, może coś nam się uda. Może zadziała, może nie zadziała. Myślę, że to jest takie coś chyba najtrudniejszego. Chociaż z drugiej strony ja znam szkoły, które nie czekają na zmianę systemu. I to też jest trochę to, że my możemy sami pewne rzeczy zmienić. Nie musimy czekać na górne wytyczne. Bo my nie musimy robić jakichś wielkich przemeblowań. To, że ja poprowadzę inaczej na przykład moją lekcję. Na przykład ja prowadzę z nauczycielami takie szkolenia o tym, jak zwiększyć efektywność swojego nauczania poprzez zmianę procesu nauczania, podejścia, oceniania i tak dalej. I tam przechodzimy przez różne cykle. Nie jest takie hop siup, ale się udaje. I często na początku ktoś mówi, ok, ale to mi się nie wpisze w system. To się wpisze w system. Tylko musi się wpisać przede wszystkim w to, że ty zmienisz myślenie o tym, jak ty postrzegasz ten system. Bo Ministerstwo Edukacji nie każe mi prowadzić lekcji według określonego schematu. Ja mam zrobić podstawę programową. Jak ja dojdę do tego, to jest ode mnie zależne. Więc tutaj jest pewna dowolność i my mamy takie szkoły, które naprawdę potrafią tak poprowadzić zajęcia i tak zmienić swoje podejście. Mamy szkoły, w których na przykład są zawsze dziesięciominutowe relaksacje przed rozpoczęciem zajęć edukacyjnych. I mamy szkoły, w których były wdrażane np. joga śmiechu. I to także dla nauczycieli. Więc nagle się okazuje, że te rzeczy są możliwe. Tylko ja muszę znaleźć na to przestrzeń. Jeżeli ja będę żyć w tym zamknięciu, że tego się nie da, to tego się nie da. Bo to nie jest tak, że to są tylko nauczyciele. Cała społeczność musi się otworzyć na zmianę. Także rodzice. Bo to często jest tak, że rodzice chcieli, żeby edukacja wyglądała jakoś inaczej. Ale później wcale to nie jest tak, jak oni by chcieli. I na przykład dla mnie super przykładem jest ocenianie uczniów. My akurat bardzo wspieraliśmy wdrażanie oceniania kształtującego w polskich szkołach.
Ocenianie kształtujące to jest takie ocenianie bez oceny de facto. Które opiera się na informacji zwrotnej. Na tym, że my bardziej opisowo pokazujemy pewne rzeczy. W ogóle kompletnie inaczej pytamy na przykład. Więc jakby zmieniamy cały system tego, jak my oceniamy. Bo de facto bardziej staramy się, żeby kształtować wiedzę o tym, co ja umiem, czego nie umiem. A nie, żeby dawać taką ocenę zero-jedynkową. I największym wyzwaniem są rodzice.
Rodzic nie rozumie oceny opisowej. Rodzic chce mieć… Bo to jest łatwiejsze dla nas. My jesteśmy przyzwyczajeni i wychowani w systemie, gdzie ocena jest oceną. Więc jak ja nagle przychodzę i ja nie wiem, co moje dziecko ma za ocenę. Bo ja dostaję jakiś opis. No dobra, no fajnie. Ale co z tego? Już pomijam to, że musimy jeszcze nauczyć się robić ten opis.
No i nagle rodzice są niezadowoleni. Bo oni nie wiedzą. I też nie mogą porównać swoich dzieci. Bo powiedzmy sobie szczerze, to jest też konkurs, czyje dziecko ma jaką średnią. I nagle tego nie ma. Mój syn chodzi do szkoły, w której nie ma ocen. Powiedzmy, że nie ma. Są oceny kształtujące właśnie. I ja bardzo często się spotykam nawet z pytaniami moich znajomych. No okej. A na koniec roku to co? No jakby system wymaga tego, że to dziecko ma na koniec roku ocenę. No ale jakby jest umowa jakaś. I my tam wszyscy zgodziliśmy się na to, że tak to będzie działało. A jakby on wiedział więcej od kolegi? To fajnie. To dla niego lepiej. I to jest zmiana myślenia też w nas. Że my jakby musimy się otworzyć na to, że ta ocena będzie kompletnie inna. Że ja przeczytam o moim dziecku. Ja zobaczę, że w tym opisie na przykład nauczyciel wskaże mi, nad czym moje dziecko musi pracować. W czym jest mocne. Co jeszcze wymaga jakiejś pracy. I dla mnie też jako rodzica jest to jakaś informacja.
Tak, my jesteśmy przyzwyczajeni do tego systemu. Ja akurat nie jestem fanem tego, żeby w ogóle nie oceniać. Bo jakby w życiu też jesteśmy oceniani. Zawsze dostajemy ocenę opisową i informację zwrotną lepiej lub gorzej podaną. Dlatego też jakby fajnie dzieciaki przyzwyczajać do tego. Że jakby będziesz otrzymywał informacje o tym, jak funkcjonujesz. W tych informacjach mogą być rzeczy, które nawet czasami będą dla ciebie trudne. Chciałabyś usłyszeć co innego. Jeżeli ten nauczyciel jeszcze poda, na przykład, słuchaj, zrób to i to. Przyjdź do mnie, ja z tobą porozmawiam. Ja pamiętam taką jedną ocenę opisową, którą czytałam kiedyś od jednego z uczniów, który przychodził do mnie na zajęcia. Rozmawialiśmy i on do mnie mówił, wie pani, dostałem taką super ocenę opisową. I pani opisała tam, co wchodziło w zakres oceny. Opisała, co było fajnego, co jej się podobało u tego ucznia. I teraz to, jak ona opisała, w czym ona widzi problem, mnie rozłożyło na łopatki, ponieważ ona opisała to na zasadzie: słuchaj, widzę, że my mamy ze sobą problem w tym i w tym zakresie. Że ja może nie do końca rozumiem czasami twoje zachowania. I mi może coś przeszkadzać, ja mogę źle ocenić twoje podejście do pewnej rzeczy. Ale myślę, że ty masz niesamowitą wiedzę. Że mamy ze sobą jakiś problem komunikacyjny. Ja już nie przytoczę dokładnie tych słów, tylko sens tego. I ona mu napisała, że wiesz co, fajnie by było, jeżeli będziesz miał na to przestrzeń, żebyśmy o tym ze sobą porozmawiali. Bo znajdziemy może wtedy sposób na to, żebym ja mogła docenić i poznać naprawdę to, co ty masz mi do powiedzenia, bo myślę, że to będzie niesamowite dla mnie. I on był tym tak zbudowany. Ja mówię, i co? On mówi, no jak co? No poszedłem porozmawiać. I to było fajne. Że to nie była taka ocena na zasadzie: na pewno tego nie umiesz. Tylko, że może ja nie potrafię tego wydobyć z siebie, tak? No i jak porozmawialiśmy, jak to się skończyło. No porozmawialiśmy i nagle się okazało, że jednak ja umiem te rzeczy, o których pani myślała, że ja nie będę potrafił, tak? Tylko, że w pracy, którą miałam do wykonania, nie potrafiłem tego tak opisać, tak? Akurat ten uczeń miał problemy z wyrażeniem pewnych rzeczy. Więc mówi, jak ja już byłem w stanie sobie z nią porozmawiać, a nie pisać to, to się okazywało, że potrafimy się dogadać. Pani potrafiła mi tak zadać pytanie, że ja umiałem jej na to odpowiedziec. I to było to jakby clue tej informacji, że on otworzył się na nią, a ona na niego. I co było zabawne, że później to był jego ulubiony przedmiot. Że jakby to poprowadzenie tego procesu w kompletnie inny sposób otworzyło tego ucznia, tak? I on z takiego ucznia trójkowego, z tego przedmiotu nagle po prostu wypłynął. I jeździł na olimpiady i tak dalej, bo poczuł, że tutaj jakby jest ta przestrzeń dla niego. Więc to jest fajne.
Tak. I to też jest trochę w naszym podejściu fundacyjnym częścią takiej profilaktyki zdrowia psychicznego. Bo to nie chodzi o to, że ja mam nie dawać oceny, tylko ja mam ją dawać tak, żeby to dla ucznia było budujące i go otwierało na to, że on nawet jak popełnia błędy, to wie, że na tych błędach się może wiele nauczyć, że on te błędy może poprawić, że on ma jeszcze perspektywy, a nie, że jego to już zamyka. Że on już dostał jedynkę, nie poprawił w terminie, no to nara, tego już nie będziesz umiał.
No bo jakby trudno, już jakby przeszło, przeszło. No to na koniec semestru nie dostanę piątki, tylko czwórkę, bo jednego działu nie zaliczyłem, trudno, odłożone na półeczkę. No nie, niech on jakby ma jakieś perspektywy. I to też działa jednak bardzo profilaktycznie, bo my też wtedy uczymy dzieciaki z jednej strony radzenia sobie z wyzwaniami, błędami, z pozyskiwaniem wiedzy, trochę też z odpowiedzialnością za swój proces nauki. Bo to też jest bardzo istotne, bo my to też widzimy w młodym pokoleniu, że młode pokolenie coraz bardziej nie uważa, że nauka jest dla nich. W sensie oni uczą się dla nas, dla dorosłych, oni nie uczą się dla siebie. Oni bardzo często nie potrafią się uczyć. I później mamy problemy w zakresie tego zdrowia psychicznego, bo jeżeli mi się odkładają pewne rzeczy, ja nie umiem sobie z nimi poradzić, to to się odkłada na mój większy stres, na to, że ja mam objawy psychosomatyczne stresu, że ja mam fobie szkolne i tak dalej, ale bardzo często początek tego jest tam, że my po prostu nie nauczyliśmy ich, że pewne rzeczy są możliwe do zrobienia, ale musimy im pokazać jak. My bardzo często, o dziwo, pracując w zdrowiu psychicznym, uczymy dzieciaki jak się uczyć, jak na przykład przygotować się do egzaminów, jak rozkładać sobie materiał, jakie są metody powtarzenia materiału, gdzie wydawałoby się, że to kompletnie nie jest zakres profilaktyki, ale jak oni to mają, to nagle nie ma tego stresu tyle, bo oni się uczą tego wcześniej, oni wiedzą już, jak zrobić sobie dobrą notatkę, jak porobić sobie fiszki, jak tam jakieś inne różne metody mają, które gdzieś tam wdrażają nasi specjaliści i to już im obniża stres szkolny, więc też na przykład czasami to, że to jest ich proces edukacji. Bo dla mnie jest dosyć przerażające jednak to, że oni nie mają poczucia, że oni uczą się dla siebie. Bo oni się uczą dla rodziców, dla nauczycieli, dla jakiejś średniej, nie czują tego, że ta wiedza jest dla nich. Nawet nie wiedzą czasami, jak tę wiedzę mogą wykorzystać. Nie łączą wiedzy z poszczególnych rzeczy ze sobą. No i to jest coś, czego musimy ich nauczyć. Ale też dać im odpowiedzialność za tą naukę. Już od takiego początku trochę, że jak ty się tego nie nauczysz, to ja tego za ciebie nie zrobię.
Ćwiczysz mózg.
To też jest często łączenie takich rzeczy między przedmiotami, albo między pewnymi rzeczami. Kiedy my wiemy, że na przykład kolega uczy czegoś, to my jakby znajdźmy, jak to może być ze sobą powiązane, tak? Czasami wyjście w praktykę, pokazanie im pewnych rzeczy. Bo czasami przecież są rzeczy, których się uczyliśmy, których nie wykorzystaliśmy. I co z tego? No ale jakby fajnie, bo pewne rzeczy nie wiemy, w którym momencie nam się mogą przydać. Tym bardziej w obecnie zmieniającym się świecie, bo to też jest tak, że my uczymy młodych ludzi jakby w pewnej ramie. Ta rama się zmieniła przez wiele lat. My nie wiemy tak naprawdę, ucząc teraz młodych ludzi, my nie wiemy, jakie zawody będą na świecie, jak oni wejdą na rynek pracy. Jeżeli mamy dziecko w pierwszej i drugiej klasie podstawówki, my nie jesteśmy w stanie odkryć, co się wydarzy na świecie, jak ono pójdzie do pracy. Ja bardzo często, jak pracujemy z młodzieżą, też w ramach doradztwa zawodowego, mamy też całe takie programy z tego w fundacji, to my często mówimy, słuchajcie, wy będziecie musieli zmieniać zawód ileś razy w życiu. I nie wiecie w jaką stronę. I może być tak, że na przykład nagle się okaże, że wam się jednak ta wiedza przyda. I tutaj też jest takie pokazywanie tego, że no nie wiemy tego. My jakby musimy się cały czas pewnych rzeczy uczyć, czasami może nam się wydawać, że pewna wiedza nam się nigdy nie przyda. Ale się w naszym życiu może okazać, że będziemy jednak robili coś, że ta wiedza się przyda. I nawet pokazywanie im na różnych przykładach, różnych osób, historii. My często zapraszamy jakieś osoby, którym różnie zawodowo się ścieżki potoczyły. I jak one opowiadają, jak one na przykład zmieniały swoje życie zawodowe, nawet czasami na prostych przykładach, to nagle te dzieciaki widzą: jejku, to naprawdę tak może być? No może być. I wtedy będziesz musiała się tego nauczyć. I to też ich wtedy otwiera na to, że ta nauka jest dla nich. Oni się nie uczą dla rodziców. Oni uczą się dla siebie.
Nie dla rodziców i też nie dla ocen. Powiedzmy sobie szczerze, nie wiem, czy ktoś z Państwa pamięta, jaką ocenę miał na przykład z przyrody w klasie czwartej podstawówki. Jakby nigdy w życiu nie było to istotne. I to też jest trochę rola nasza, żeby czasami nauczyć dzieci odpuszczania. Że my nie musimy być we wszystkim najlepsi. Uczeń, który jest we wszystkim najlepszy, przeważnie po szkole podstawowej średnio sobie będzie radził w liceum. Tutaj też badania pokazują, że niestety tak nie jest. My w życiu później musimy sobie poradzić z porażkami. Więc nie róbmy z tego jakiegoś końca świata. Jak to dziecko dostanie jedynkę, to dostanie. To musi ją poprawić. To jest jakby życie. I też się świat nie zawali. Jeżeli będzie miało gorszą średnią, świadectwo bez paska. Trudno. Nic to nie zmieni. Nikt w życiu nie będzie mu sprawdzał tych świadectw do tyłu. I nawet jest fajniej czasami nauczyć dziecko, żeby ono odkryło, co je fascynuje w nauce. Odkryło swoje kierunki. I oczywiście niech ono z innych przedmiotów uczy się, ale nie musi być najlepsze. Jeżeli naprawdę nie czuje tego, to niech ma te swoje zakresy, w których będzie mogło rozwinąć skrzydła. Bo inaczej nie dajemy mu tego, że ono może robić to, co go fascynuje. Mogą być to takie rzeczy, których byśmy nie chcieli, żeby je fascynowało. Żebyśmy woleli jednak fizykę, chemię i biologię. I żeby zostało chirurgiem plastycznym na przykład. No ale cóż. Pójdzie nam w historię, książki. To trudno. To zostanie bibliotekarzem, a może najbardziej szczęśliwym na świecie.
Właśnie, bo to chyba o to chodzi, żebyśmy pomyśleli sobie, żeby ten nasz człowiek, który dorasta z nami i później idzie w świat, był szczęśliwy. Bo przecież o to chodzi.
Właśnie to jest pytanie, czego tak naprawdę chcemy jako dorośli. W sensie zadania sobie pytanie, jakiego my chcemy mieć człowieka na końcu. I w jakim świecie my chcemy żyć. Bo ja bardzo bym chciała, żebyśmy kiedyś za na przykład 30 lat, jakbyśmy się spotkały, jakbyśmy jeszcze dały radę się spotkać, to żebyśmy spotkały się w takim świecie, gdzie ludzie, którzy są teraz młodymi ludźmi, będą szczęśliwymi ludźmi. I będą tworzyli świat, który jest dobrym światem dla siebie nawzajem. Czy też będą ludźmi, którzy za czymś gonią, nie są szczęśliwi, ale spełniają marzenia, które kiedyś ktoś im dał. Nie ich marzenia. Bo to jest to pytanie, że my trochę jako dorośli musimy sobie zdać sprawę, że my tworzymy przyszły świat, w którym nasze dzieciaki będą żyły. I one będą go tworzyć. I to, jak my je teraz przygotujemy do tego, na co my je uwrażliwimy, co będzie dla nas ważne i co my im pokażemy, to tak będzie później. Tak będziemy żyć.
Tym bardziej, że jesteśmy w takim momencie, mam wrażenie dziejowym trochę, że możemy obserwować bardzo różne wyzwania, które wydawało nam się, że już na tym świecie po tylu lekcjach historii nie będą miały miejsca, a je mamy cały czas. Więc zastanowienie się, jakie dzieciaki chcemy, jaki świat chcemy im zostawić i jaki one będą tworzyły, jak one będą szczęśliwe. Myślę, że to jest najważniejsze dla każdego dorosłego, i nauczyciela i rodzica.
Na pewno.
Dziękuję.